pokrzepienie 01Ku pokrzepieniu. J.M.Barrie Przygody Piotrusia Pana rozdz. IV

Nie było więc rady, elfy musiały się zgodzić na życzenie Piotrusia. Udzieliły mu mocy latania za pomocą łechtania go w łopatki. Im silniej go łaskotały, tym mocniej swędziało miejsce, w którym dawniej rosły skrzydełka, i po krótkiej chwili Piotruś uniósł się w powietrze i szybował coraz wyżej i wyżej, het, ponad wierzchołkami drzew i ponad szczytami dachów i kominów.  Podróż była tak cudna, że Piotruś zboczył nawet trochę z drogi wiodącej ku domowi i latał długo ponad wieżami kościelnymi, nad pałacami i olbrzymią rzeką przerzynającą korytem swoim miasto.  

Wreszcie jednak skierował się ku domowi i odszukał otwarte okno sypialnego pokoju matki.  Ale już w czasie tej podróży napowietrznej postanowił poprosić królową elfów, żeby go zamieniła w ptaka. Kiedy Piotruś wleciał przez otwarte okno sypialni, matka jego spała. Piotruś usiadł cichutko w nogach jej łóżka i uważnie jej się przypatrywał. Ramię matki podłożone pod głowę tworzyło w poduszce wgłębienie, które, wysłane puchem bujnych, jedwabistych włosów, podobne było do najcudniejszego gniazdka. Piotruś nie mógł oczu oderwać od jej ślicznej twarzy i delikatnych koronek, zdobiących jej bieliznę i pościel.

Niezmiernie był dumny, że ma taką śliczną mamę. O matko! Gdybyś wiedziała, kto siedzi na twoim łóżku szepnął po cichutku. Delikatnie pogładził rączką maleńkie wzniesienie zarysowane na kołdrze przez jej stopy; z wyrazu matki poznał, że sprawiło jej to przyjemność. Wiedział, że wystarczyłoby szepnąć jedno najcichsze słówko, a przebudziłaby się natychmiast, bo matki budzą się zawsze na najlżejsze poruszenie swych dzieci.

 
Wisława Szymborska
Bagaż Powrotny
 
Kwatera małych grobów na cmentarzu. pokrzepienie 02
 
My, długo żyjący mijamy ją chyłkiem, 
jak mijają bogacze dzielnicę nędzarzy. 
 
Tu leżą Zosia, Jacek i Dominik, 
przedwcześnie odebrani słońcu, księżycowi, 
obrotom roku, chmurom. 
 
Niewiele uciułali w bagażu powrotnym. 
Strzępki widoków 
w liczbie nie za bardzo mnogiej. 
Garstkę powietrza z przelatującym motylem. 
Łyżeczkę gorzkiej wiedzy o smaku lekarstwa. 
 
Drobne nieposłuszeństwa, 
w tym któreś śmiertelne. 
Wesołą pogoń za piłką po szosie. 
Szczęście ślizgania się po kruchym lodzie. 
 
Ten tam i tamta obok, i ci z brzegu: 
zanim zdążyli dorosnąć do klamki, 
zepsuć zegarek, 
rozbić pierwszą szybę. 
 
Małgorzatka, lat cztery, 
z czego dwa na leżąco i patrząco w sufit. 
 
Rafałek: do lat pięciu brakło mu miesiąca, 
a Zuzi świąt zimowych 
z mgiełką oddechu na mrozie.
 
Co dopiero powiedzieć o jednym dniu życia, 
o minucie, sekundzie: 
ciemność i błysk żarówki i znów ciemność? 
 
KOSMOS MAKROS 
CHRONOS PARADOKSOS
Tylko kamienna greka ma na to wyrazy. 
 

pokrzepienie 04Umarłe dziecko

Żałoba gościła w domu, żałoba panowała w sercach. Umarło najmłodsze dziecko, czteroletni , jedyny syn, nadzieja i radość rodziców. Mieli wprawdzie dwie córki, obie były dobre i kochane dziewczynki, ale utracone dziecko jest zawsze najukochańsze.  Los ciężko ich doświadczył. Ojciec był głęboko zrozpaczony, ale matkę zmiażdżył wielki ból. Dni i noce siedziała nad chorym dzieckiem, pielęgnowała je i tuliła. Czuła w nim cząstkę siebie. Nie mogła tego pojąć, że dziecko umarło, że włożą je do trumny i pochowają w grobie. 

Bóg nie mógł jej zabrać dziecka - myślała - a skoro się tak jednak stało i miała już tę pewność, powiedziała w swym bezmiernym bólu: „To pewnie Bóg o tym nie wiedział. Ma on tu na ziemi służbę pozbawioną serca, która robi to, co jej się podoba i nie słyszy modlitw matki!”
    W bólu wyrzekła się Boga i wówczas ogarnęły ją ponure myśli. Myśli o wiecznej śmierci, o tym, że człowiek stanie się prochem w ziemi i że tak się wszystko skończy. Gdy tak rozmyślała, nie miała się na czym oprzeć i pogrążała się w nicość i w zwątpienie bez dna.
    W najcięższych chwilach nie mogła już płakać. Nie myślała o swych córeczkach, które pozostały. Łzy męża spadały na jej czoło, ale nie podnosiła ku niemu oczu. Myśli jej były przy zmarłym dziecku. Żyła wywołaniem każdego wspomnienia o nim, każdego z jego niewinnych, dziecięcych słów.
    Nadszedł dzień pogrzebu. Matka parę poprzednich nocy spędziła bezsennie, o świcie zmogło ją zmęczenie i zasnęła na krótko. Przez ten czas wyniesiono trumnę do sąsiedniego pokoju i zabito ją gwoździami, aby matka nie słyszała uderzeń młotka.
Obudziwszy się wstała, a mąż powiedział do niej ze łzami:
    - Zamknęliśmy trumnę, tak musiało się stać.
    - Gdy Bóg jest dla mnie okrutny, jakże mogą ludzie być lepsi! - zawołała szlochając i płacząc.
    Zaniesiono trumnę do grobu. Niepocieszona matka siedziała obok swych córeczek, patrzyła na nie, nie widząc ich. Jej myśli odbiegały od domu, oddała się bólowi. Tak minął dzień pogrzebu i wiele innych dni minęło w tym samym jednostajnym, ciężkim bólu. Patrzyli na nią domownicy wilgotnymi oczami i smutnym wzrokiem. Nie słuchała ich pocieszeń - i cóż mogli powiedzieć, sami byli zbyt ciężko zmartwieni.

pokrzepienie 05Opowieść o matce

Pewnego razu matka siedziała przy kołysce swego dziecięcia i była bardzo smutna, obawiała się, że dziecina umrze. Dziecko było takie blade, oczki miało zamknięte i oddychało tak słabo, to znowu ciężko wciągało powietrze (...)

jak gdyby wzdychało; a matka spoglądała coraz niespokojniej na swoje maleństwo. Aż tu ktoś puka do drzwi; przyszedł ubogi staruszek, okryty końską derka, aby się ogrzać, bo była surowa zima. Wszystko na dworze pokryte było lodem i śniegiem, a wiatr dal mocno i szczypał w policzki.

A ponieważ starzec drżał z chłodu, a dziecko zdrzemnęło się na chwilkę, matka wyszła, aby wstawić do pieca garnuszek z piwem; chciała, by człowiek mógł się ogrzać; stary siedział w izbie kołysząc kołyskę, a matka usiadła na krześle tuż obok; spoglądała na chore dziecko, które tak ciężko oddychało i poruszało rączyną.

- Jak myślisz, czy ono umrze? - powiedziała kobieta. - Chyba Bóg nie zechce mi go zabrać?

A starzec, a była to śmierć sama, tak dziwnie pokiwał głową, co mogło równie dobrze oznaczać "tak" jak i "nie". A matka opuściła głowę i łzy pociekły jej po policzkach; głowa jej ciężyła bardzo, trzy noce i trzy dni nie zmrużyła oka, wiec zasnęła, ale tylko na chwileczkę, zaraz się przebudziła i wzdrygnęła z chłodu.

- Cóż to znaczy? - powiedziała i obejrzała się na wszystkie strony. Ale starca nie było i dziecka nie było w pokoju. Zabrał je z sobą! A w kacie stary zegar brzęczał i brzęczał, wielki, ołowiany ciężar osunął się aż na podłogę i zegar nagle stanął.
Biedna matka wybiegła z domu wołając swego dziecka. Na dworze, w śniegu, siedziała kobieta odziana w długie, czarne suknie i powiedziała:

- To śmierć była u ciebie w izbie, widziałam, jak spiesznie wychodziła z dzieckiem na ręku; ona jest szybsza od wiatru i nigdy nie przynosi z powrotem tego, co raz zabrała.