dlaczego.org.pl  
Forum dlaczego.org.pl  >> ROZMOWY O WIERZE
Nie jesteś zalogowany!       

Dlaczego mnie to spotkało?Hits: 1926
natkaszczerbatka  
11-05-2011 11:05
[     ]
     
Gdy umierają dzieci - osieroceni rodzice

Jako duszpasterz wielokrotnie prowadziłem sesje dla rodziców, którzy stracili swe dzieci. Gdy rodzice opowiadają mi o śmierci dzieci w wyniku długiej i ciężkiej choroby, wypadku samochodowego, utonięcia, a tym bardziej samobójstwa, mogę tylko w milczeniu im się przysłuchiwać. Niczego nie jestem im w stanie powiedzieć. Muszę przede wszystkim znieść tę sytuację i zaakceptować śmierć tak młodych ludzi w całym jej bezsensie jakiekolwiek słowa zamierają mi na ustach. Boję się, ze cokolwiek powiem, będzie to nieodpowiednie i jeszcze bardziej zrani pogrążonych w żałobie rodziców. Dlatego tez powstrzymuję się przed jakąkolwiek próbą interpretacji ich doświadczenia i doszukiwaniem się w owej bezsensownej śmierci jakiegokolwiek sensu. Stwierdzenia typu: "Na pewno ma to jakiś sens. Kiedyś państwo zrozumieją, jaki sens miała ta śmierć" wydają mi się drwiną lub nieszczerym pocieszaniem żałobników. Towarzysząc im, muszę wraz z nimi wytrzymać ich smutek i ból. Często sam czuję w sobie potem ciężar. Ciężar ten ściąga mnie jednak w głąb. Nagle wiele spraw, którymi zwykłem tak zamartwiać się w życiu, zaczynam postrzegać z większym dystansem. Przywrócona zostaje hierarchia ważności; mogę zadać sobie pytanie: ,,0 co właściwie chodzi w moim życiu?"

Osieroceni rodzice opowiadają mi często, ze czują się jak trędowaci, gdyż mają wrażenie, iż ludzie ich unikają. Odczuwają brak przyzwolenia na okazywanie smutku. Niektórzy, gdy ich widzą, przechodzą wręcz na drugą stronę ulicy. Często słyszą: "To przecież zdarzyło się już dawno. Zycie toczy się dalej. Przestań wreszcie żyć przeszłością". Takie słowa im jednak nie pomagają, wręcz przeciwnie, osieroceni rodzice czują się niezrozumiani. Wydaje im się, że na ich smutek nie ma miejsca. Zarzuca się im, że psują innym dobry nastrój. Dlatego też tak ważne jest, by z takimi ludźmi po prostu być i pozwolić im opowiadać o swoich doświadczeniach.

W czasie gdy moja matka, mając już ponad osiemdziesiąt lat, chodziła po domach, by zbierać na Caritas, poświęcała czas na to, by rozmawiać właśnie z ludźmi, którzy stracili kogoś bliskiego. Pozwalała im wywnętrzyć się, okazywała zainteresowanie ich doświadczeniami - bez pobożnych frazesów i prób interpretowania tego, co się stało. Po prostu była z nimi i w ten sposób naprawdę im pomagała.

Niemieckie słowo trauern ("opłakiwać kogoś", "być w żałobie po stracie kogoś") oznaczało pierwotnie "stracić siły", "opaść na ziemię". Człowiekowi pogrążonemu w żałobie wydaje się, że chwieje się pod nim grunt. Traci równowagę i pragnie uchwycić się jakiegoś pocieszenia. Pocieszenie jest dla niego pewnym oparciem.

Osoba taka potrzebuje kogoś, kto po prostu będzie przy niej, zniesie jej cierpienie i nie ucieknie trwożliwie, gdy zechce wylać przed nim swą rozpacz. Jeśli ktoś będzie przy takiej osobie trwał, przechodząc wraz z nią przez jej smutek, będzie ona mogła stopniowo odzyskiwać równowagę. Pocieszający nie powinien jednak prawić jej morałów, gdyż oznaczałoby to zwodzenie jej, Zbywanie jej cierpienia pustymi słowami. Pogrążony w żałobie człowiek nie potrzebuje frazesów, lecz kogoś, kto z nim wytrwa i da mu poczucie stabilności. Potrzebuje kogoś, kogo w języku łacińskim określa się mianem consolator - takiego pocieszyciela, który wraz osobą dotkniętą cierpieniem wchodzi w jej samotność i tam z nią pozostaje.

Często wskutek straty dziecka zachwianiu ulega Wiara rodziców. Wciąż wprawdzie chodzą do kościoła, ale większość kazań i pieśni wywołuje u nich agresję. Zawsze, gdy zbyt łatwo mówi się o "dobrym Bogu", który ma wobec ludzi wspaniały plan, budzi się w nich sprzeciw. Ich zdaniem w tak prosty sposób nie da się o Bogu opowiadać. Bóg stał się dla nich Kimś niepojętym. Czasem śmierć dziecka prowadzi do pogłębienia wiary. Często jednak ludzie zamykają swe serca. Boją się, że Bóg mógłby zranić ich po raz kolejny. Czują się też niezrozumiani przez księdza i chodzenie do kościoła sprawia im trudność.

Śmierć dziecka w rodzinie stanowi olbrzymi problem również dla jego rodzeństwa. Niekiedy brat czy siostra wpadają w depresję. Czasem nie chcą o zmarłym rozmawiać i starają się go całkowicie zapomnieć. Unikają nawet odwiedzania jego grobu. Pewne małżeństwo, które straciło trzynastoletnią córkę, opowiadało mi, że pozostałe dzieci nie chciały słyszeć o Aniele Stróżu. Przecież nie upilnował on dziewczynki. Reagowały też agresywnie na każdą wzmiankę o Bogu. Przecież to On odebrał im siostrę. Rodzicom ciężko jest znosić wszelkie przejawy agresji. Mogą tylko ufać, że odrzucanie fałszywego wizerunku Boga umożliwi kiedyś ukształtowanie się w sercach dzieci obrazu takiego Stwórcy, który będzie przy nich, gdy będą odczuwać smutek i gniew.

Towarzysząc takim rodzicom, mogę tylko pozwalać im opowiadać o swym dziecku i wciąż pytać o to, jakie było oraz czym żyło. Często rodzice pokazują mi fotografie swych zmarłych dzieci. Przyglądam się im i próbuję wyrazić to, co dostrzegam w ich twarzach, to, co twarze te mówią mi o ich wnętrzu. A potem pytam rodziców: "Jakie przesłanie kieruje do was poprzez swe życie i śmierć wasze dziecko?". Często nie są w stanie ubrać tego przekazu w słowa. Jednak już samo zadanie pytania pozwala im uświadomić sobie, że ich dziecko chciało coś swym życiem wyrazić, za czymś tęskniło, pozostawiło po sobie na tym świecie jakiś ślad. Zmarłe dziecko zabrało ze sobą do wieczności jakąś cząstkę swych rodziców. Zabrało ze sobą do Boga wszystko, czym dzielili się z nim rodzice - miłość, radość, bliskość, ból. Ich cząstka, za sprawą zmarłego dziecka, jest teraz już u Boga. Dziecko przypomina im o tym, że ich życie już w tej chwili wykracza poza rzeczywistość tego Świata - sięgając w wieczność. Czasem rodzice opowiadają mi, że widzą swe dziecko we śnie. Chce im pokazać, że jest mu dobrze.

Pewien ojciec na przykład, osoba z natury krytyczna i trzeźwo myśląca, opowiedział mi, że jego córka, którą w wieku trzech lat przejechała ciężarówka, stale dawała mu znaki. W dniu jej pogrzebu w ogrodzie zakwitła jej ulubiona róża, co o tej porze roku nigdy się nie zdarzało. Siedząc w swoim pokoju, ma często wrażenie, że ktoś przy nim jest. Zadaje sobie oczywiście pytanie czy to wszystko nie jest tylko tworem jego wyobraźni . Mogłem tylko potwierdzić, że jako duszpasterz sam wielokrotnie słyszałem podobne świadectwa i że uważam je za bardzo prawdopodobne. Oczywiście, otwartą pozostaje kwestia, w jaki sposób powinienem sobie to wszystko tłumaczyć i interpretować. Za każdym razem są to oczywiście indywidualne doświadczenia duchowe, pokazujące jednak zawsze wewnętrzną więź rodziców ze zmarłym dzieckiem.

Pewna matka, której syn popełnił samobójstwo, mniej więcej pięć lat po jego śmierci pracowała w ogrodzie. Nagle jeden z kwiatów zaświecił niezwykłym blaskiem. Dla matki był to znak od zmarłego syna. Od tej chwili była w stanie zaakceptować jego śmierć. Miała odtąd wrażenie, że zmarły towarzyszy jej z nieba. Wytworzyła się między nimi duchowa więź.

Inna matka wysłała swego dziesięcioletniego syna, by wyszedł na spacer z psem, który tego dnia jeszcze nie wychodził. Chłopiec nie chciał, lecz matka nalegała. Chłopiec długo nie wracał. Gdy zaniepokojeni rodzice zaczęli go szukać, znaleźli go powieszonego na gałęzi w pobliskim lesie. Pies pilnował chłopca. Zrozumiałe jest, że matka nie mogła się potem uwolnić od poczucia winy. Ostatnie słowa, które wypowiedziała do syna, nie były przecież słowami miłości. Również i w takich przypadkach nie mam prawa na siłę pocieszać pogrążonej w smutku osoby. Fakt takiego pożegnania z synem jest zawsze bolesny. Bagatelizowanie poczucia winy nie ma sensu. Ono po prostu jest.

Udzielam wtedy następującej rady: "Proszę spróbować ni się nie obwiniać, ani się nie tłumaczyć. Obwiniać się, będzie się pani tylko dręczyć. Tłumacząc się, będzie pani musiała szukać wciąż nowych argumentów za tym, że nie jest pani winna śmierci swego syna, proszę po prostu opowiedzieć Bogu o okolicznościach jego śmierci. Proszę powierzyć je Jego miłosierdziu. Bóg przyjmie panią z całą tą historią w sposób bezwarunkowy. On dawno już pani przebaczył. Teraz jednak musi pani przebaczyć samej sobie. Proszę pomyśleć o tym, że pani syn jest już u Boga. Odczuwa teraz pokój.

Nie czyni pani żadnych wyrzutów. Następnie proponuję danej osobie, by spróbowała nawiązać ze zmarłym kontakt i zapytała go, co pragnie jej powiedzieć. Czasem pomocne może być napisanie do zmarłego dziecka listu, w którym powiemy mu to, co zawsze chcieliśmy mu powiedzieć, ale nie zdołaliśmy tego uczynić za jego życia. Po napisaniu takiego listu powinniśmy napisać list do siebie. Niektórzy zaprotestują, twierdząc, ze to niemożliwe. Przecież zapisalibyśmy wówczas tylko własne myśli. Oczywiście nie mamy gwarancji, że w takim liście unikniemy przelania na papier jakichś naszych myśli. Doświadczyłem jednak, że w takiej sytuacji ludzie często piszą bardzo głębokie słowa. Są to zwykle słowa uzdrawiające, pojednawcze i podnoszące na duchu, słowa, które potrafią przemienić naszą relację Ze zmarłym.

Inny przykład to historia ojca, który stracił swą trzyipółletnią córkę i twierdził, że to niesprawiedliwe, bo przecież dziewczynce nigdy nie dane było naprawdę żyć. Dla innej matki najbardziej bolesne było to, że musiała dalej żyć bez córki. Wraz z jej śmiercią życie straciło dla niej sens. Nie mogła już troszczyć się o swą małą córeczkę, o to, by dać jej możliwość dojrzewania i rozwoju. Ból i protest przeciw takiej niesprawiedliwości są zupełnie zrozumiałe. Nie sposób od razu na nie odpowiedzieć. Pomocne może być jednak wyobrażenie sobie, że dziewczynka, nawet przeżywszy tylko trzy lata, zdołała pozostawić po sobie w tym świecie głęboki ślad - ślad, który nie zniknie.

Niektórzy rodzice opowiadali mi, że ich zmarłe dziecko miało wyraźną osobowość - wcześnie dojrzało, było bardzo bystre, rozumiało sprawy, których dzieci zwykle nie rozumieją. Można by je było określić niemal jako święte. W takim przypadku warto, przy całym bólu, zachować w sercu ów pozostawiony przez dziecko, niepowtarzalny i wyrazisty, pełen blasku i ciepła, świętości i uzdrawiającej mocy ślad i starać się, by nasze życie stanowiło tym wyraźniejszą i trwalszą odpowiedź na przesłanie, jakie niosło swym istnieniem tak wcześnie utracone dziecko. Wówczas nawet tak krótkie życie będzie miało sens. Będzie promieniowało poprzez nas na ten świat.

Czasami ojcowie i matki po długich latach żałoby i cierpienia opowiadają, że śmierć dziecka przemieniła ich życie i nadała mu nowy kierunek. Pewna matka, która utraciła pięcioro dzieci jeszcze przed ich narodzeniem, powiedziała, że wraz ze śmiercią każdego z nich otwierały się drzwi, za którymi odkrywała nową rzeczywistość. Była pewna, że dzieci towarzyszą jej z nieba. Miała wrażenie, że zmarłe maleństwa, których nigdy nie było jej dane zobaczyć, obdarzyły ją zdolnością dobrego rozumienia się ze wszystkimi dziećmi. W ten sposób głęboka rana, która rozdarła jej serce wskutek utraty dzieci, zamieniona została w perłę, w drogocenny dar, który z wdzięcznością przyjęła i wykorzystała z dobroczynnym skutkiem dla wielu dzieci. Z kolei pewien ojciec, którego córka ze skłonnościami do depresji popełniła samobójstwo, zaczął angażować się na rzecz rodziców, których dzieci cierpiały na depresję.

Często na to, by nasz smutek uległ przemianie w tak owocną postawę życiową, potrzeba dużo czasu. Na nikogo nie wolno wywierać tu presji. Pomocna może być jednak czasem wiara w to, że nasz smutek zmierza do jakiegoś celu, zaufanie, że może on przemienić się w nową siłę do życia i zdolność do dawania siebie innym.

Podczas jednej z sesji dla osieroconych rodziców poprosiłem uczestników o wylosowanie jednej spośród kart z wizerunkami aniołów, ufając, że zmarłe dziecko ześle im anioła, którego akurat w danej chwili potrzebują. Aniołem staje się dla nich własne dziecko. Podczas losowania kart z aniołami rodzice uświadamiali sobie, jakie zadania stawia przed nimi ich dziecko. Jedna z matek, wyciągając anioła oddania, zdała sobie sprawę, że zmarła córka wzywa ją do postawy większego oddania dwójce jej rodzeństwa, którą wskutek śmierci dziewczynki zbyt mało się zajmowała. Inna z kolei matka wylosowała kartę z aniołem wycofania się, który umożliwił jej większe zdystansowanie się od oczekiwań otoczenia i znalezienie czasu na przeżywanie żałoby. Jeszcze inna kobieta otrzymywała stale znaki utraconego w wypadku samochodowym syna - na przykład, gdy czytała książkę, natrafiała na słowa pochodzące jakby wprost z ust zmarłego dziecka. Jadąc samochodem, czuła wciąż jego opiekę. Jej syn stał się dla niej aniołem chroniącym ją przed nieszczęściem, które zabrało z tego świata jego samego. W ten sposób, przy całym bólu i smutku, czuła nieustannie jego szczególną bliskość, przypominającą jej o bliskości Boga, który obdarzył jej życie nową głębią.

Dlaczego mnie to spotkało?
Anselm Grün 


  Temat Autor Data
*  Dlaczego mnie to spotkało? natkaszczerbatka 11-05-2011 11:05
  Re: Dlaczego mnie to spotkało? mama_ani 11-05-2011 11:28
  Re: Dlaczego mnie to spotkało? natkaszczerbatka 11-05-2011 11:36
  Re: Dlaczego mnie to spotkało? mama_ani 11-05-2011 14:20
::   w górę   ::
Przeskocz do :
Forum tworzone przez W-Agora