Jak dla mnie, piękna to jest ta ikona od Natki, a słowa pana Denisa – „tylko” ciekawe:) Z tymi esseńczykami to rzeczywiście coś było na rzeczy, bo, o czym mówił nawet obecny papież, Jezus według ich zwyczajów obchodził paschę w czwartek (albo wiedział, ze w sobotę będzie już po wszystkim…). Tylko że wspólnotę poglądów to miał z innym odłamem judaizmu – z faryzeuszami, którzy podkreślali, że najważniejsze jest przykazanie miłości. To właśnie dlatego tak Mu zależało, żeby naprawdę żyli tym, co głoszą. Co robił Chrystus zanim rozpoczął działalność publiczną? Cóż, z braku konkretów teoria o esseńczykach jest mniej więcej tak samo prawdopodobna jak pomysł, że wędrował w tym czasie po Polsce (której co prawda wtedy jeszcze nie było, no ale wiadomo, że i tak to my jesteśmy Narodem Wybranym ;)).
Rzeczywiście, tak na pierwszy rzut oka, słowa, które, Umo, cytujesz, brzmią niczym lepsze kazanie mojego proboszcza;) Niepokoją mnie tylko dwie rzeczy. Po pierwsze owo „skąpi adepci” – brzmi niczym z Harrego Pottera. Po drugie, o wiele ważniejsze, pomysł, że Jezus czerpał moc do swej misji z własnej pięknej duszy, a nie od Boga, przeczy wielu Jego wypowiedziom (o tym, że jest jednością z Ojcem, który Go posłał) i czynom (np. modlitwie do Boga przed niektórymi cudami). Bardzo słusznie wspominasz dowody na człowieczeństwo Jezusa – nie darmo nazywał siebie też Synem Człowieczym. Był nim w stu procentach. Choć, tak sobie czasem myślę, że słuszny gniew i niewstydzenie się łez smutku, to w dzisiejszych czasach bardziej cechy boskie niż ludzkie – my często nie powalamy sobie na takie luksusy, wolimy udawać, że nic się nie dzieje. Tylko że gdyby nie cały kontekst nawet nie tylko tego, co Jezus mówił, ale tego, jak żył, tzn. gdyby rzeczywiście był tylko wyjątkowo dobrym człowiekiem, to czy ktoś uwierzyłby facetowi o takiej pysze: «Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?»
Na koniec coś „od siebie” – bez teologii. Powiem szczerze, nie wierzę w „dobrych ludzi” – nie dlatego, że nie doświadczyłam dobra od bliźnich – wręcz przeciwnie, mam do nich wyjątkowe „szczęście”. Wierzę w to, że jeśli ktoś jest otwarty na Boga (jest to możliwe nawet jeśli się Go nie zna poprzez szukanie prawdy – na początek o samym sobie, o przyczynach naszych kłopotów), jeśli czuje (nie chodzi o wielkie emocje, więc może raczej „wie”), że żyje w Jego Miłującej Obecności, co domaga się odpowiedzi i wiąże (niestety) ze sporym wysiłkiem i walką duchową, to znajdzie się w jego życiu miejsce i na dobre uczynki, ale, co ważniejsze, będzie uczył siebie i innych, jak żyć w Niebie. Bo, jak gdzieś słyszałam, Niebo jest dla tych, którzy będą umieli tam żyć, którzy będą się tam czuli jak w Domu. Inaczej – po co się męczyć całą Wieczność?;) Dla mnie ziemskie życie Jezusa było tego wszystkiego najwspanialszym przykładem. Śmierć mojej ukochane dziewczynki uświadomiła mi, że gram o wielką stawkę – Ona już wszystko wie, ja tylko przeczuwam. Czy moja miłość okaże się na tyle silna, że się spotkamy? O własnych siłach na pewno nie dam rady, bo, jak powiedział Jezus do bogatego młodzieńca, „Sam tylko Bóg jest dobry”.
kasia, mama Hanulki (Z Miłości powstałaś - W Miłości przebywasz), a także Jerzyka i Stefka.
|