Irracjonalne, nie do zagłuszenia, nieustające - choć schowane na dnie serca - poczucie winy. Zawiodłam własne dziecko. Nie potrafiłam obronić go przed światem. Nie potrafiłam dać mu życia. Gdyby można cofnąć czas...
Może jednak ten katar w pierwszym trymestrze spowodował wylew i obumarcie części mózgu? Może leki jakie wzięłam nie wiedząc, że jestem w ciąży? Może nie wyleczone zęby? Lekarze po kolei tłumaczyli: zły los, główna wygrana na niewłaściwej loterii, tego rpzewidzieć nie można było, ani zapobiec w żaden sposób. Ale rozum nie idzie w parze z uczuciami. Potrzebowałam wiele czasu by się uporać z poczuciem winy wobec mojej córeczki i wobec tych mam, które zdecydowały się śmiertelnie chore dzieci donosić i urodzić w terminie. Ja nie dałam rady...
I gdzieś tam wciąż w głowie świdruje takia schowana w najgłębszym zakamarku myśl, że zawiodłam, nie sprawdziłam się, jednak - choć przyznać się do tego przed sobą sama nie chcę - czuję się "gorsza", "wybrakowana", "zła". Bo "dobre" mamy dają dzieciom życie... A czasem myślę, że tak jak się stało - stać się musiało, choć sensu w tym nie ma żadnego. Fatum, karma, przeznaczenie... sciskam was anka
|