Dziękuję, Natalio. Mam nadzieję, że moje przeżycia i to, jak sobie poradziłam, daje nadzieje tym mamom, które są dopiero na początku drogi "donikąd" - jak to w pierwszych chwilach wygląda. Najpierw brniemy po omacku, potem ni stąd, ni zowąd pojawia się światełko, nikłe, ale jednak. nawet go nie zauważamy, dopiero po długim czasie zdajemy sobie sprawę, ze znów świeci słońce. A tak na marginesie - kilka dni temu okazało się, ze moja 85-letnia mama przez całe nasze (czyli moje i moich sióstr) dorosłe życie gromadziła wszystkie listy, które przychodziły kiedyś poczta do naszego domu - nasze do rodziców, do sióstr i w ogóle. Wśród tych listów odnalazłam kilka, pisanych do mnie i przeze mnie. Np.:data 20 lipca 1980. Moja mam pisze do mnie ,gdy jestem w szpitalu po urodzeniu Witusia:" Wszscy bardzo cieszymy sie z tego trzeciego syneczka...Kupiłam Ci koszyk dla małego, buteleczki, smoczki i kilka pieluszek...Wieczorami wybieramy imię dla dziecka, M.chce Witold, my Piotr, Ty pewnie sama zdecydujesz...Wracajcie szybko, bo nie możemy sie Was doczekać." Itp., itd. ja pisze do męża po porodzie:"...synek waży 3400, ma taką ciemną skórke, czarne, kręcone włoski, jest malutki, taki skulony i zupełnie inny od starszych braci... dziś po raz pierwszy go karmiłam, ładnie ssie, potem zasypia...Niedługo wracamy do domu..." I dalej w podobnym tonie - samo szczęście, radość, którą bardzo dobrze pamiętam, zafascynowanie nowym dzieckiem i ogromną nadzieja na przyszłość. nawet przez myśl mi wówczas nie przeszło, ze za chwile wszystko runie...Te stare listy sprzed 34 lat, czytane wczoraj, 1. listopada wieczorem, poruszyły moje serce i sumienie, wywołały różne uczucia, i sama nie wiem, czy dobrze, że je przeczytałam, czy źle.Wciąż o tym myslę. Jak co roku ustroiłam grobek, zapaliłam światełka, i stojąc po raz kolejny nad starą mogiłka mojego syna znów rozdzieram szaty...
|