dlaczego.org.pl  
Forum dlaczego.org.pl  >> STRATA DZIECKA
Nie jesteś zalogowany!       

Witam was Anilolkowe mamyHits: 637
kumkumka85  
25-02-2014 15:48
[     ]
     
witam Was wszystkie Aniolkowe mamusie. Jestem z wami od 3 grudnia ale do tej pory brakowalo mi sił, zeby opisac moja historię.
W 30 tc pojawiła się u mnie cholestaza ciężarnych. Nie było to dla mnie zaskoczeniem, gdyż wiedząc, że miałam ją w pierwszej ciąży było prawie pewne, że teraz też się pojawi, dlatego od początku ciąży profilaktycznie stosowałam dietę wątrobową.
Jak tylko w badaniach krwi stężenie kwasów żółciowych wzrosło do 12, dr Kubik skierował mnie na oddział patologii ciąży i od dnia 6 listopada przeszłam pod opiekę dr Gawlaka.
Na oddziale patologii po pierwszej dobie dostałam wysypki. Najprawdopodobniej była ona na tle uczuleniowym na pościel. Po zmienieniu pościeli na prywatną po kilku dniach wysypka zniknęła.
Na oddziale patologii dostawałam kroplówki z Vit.C z glukozą, Sylimarol, Ursopol oraz Essentiale Forte. Codziennie miałam robione zapisy KTG i raz w tygodniu USG. Pomimo zastosowanego leczenia stężenie kwasów żółciowych w surowicy krwi stale rosło:
• 7 listopada- wynik badania 40,3
• 12 listopada- wynik badania 41,3
• 15 listopada- 62,6
• Niespodziewanie w dniu 20 listopada przyszły wyniki z 18 listopada i wynik był 22,6
Dr Gawlak od razu zdecydował o wypisywaniu mnie ze szpitala. Powiedziałam, że może to trochę za wcześnie, żeby mnie wypisywać, bo to trochę dziwne, że tak nagle stężenie kwasów spadło tak bardzo, ale ordynator powiedział, że jeszcze przed wypisem pobiorą mi krew do zbadania kwasów i przyjadę po odbiór wyników w piątek. 22 listopada zadzwoniłam do szpitala, aby dopytać czy już przyszły wyniki kwasów żółciowych. Okazało się, że stężenie kwasów wzrosło do 74,4 i powiedziano mi, żebym zgłosiła się na hospitalizację.
Jestem przekonana, że wynik z dnia 18 listopada nie był moim wynikiem. Nawet położne po cichu szeptały, że wydaje im się, że musiano pomylić wyniki.
Z tygodnia na tydzień stężenie kwasów rosło mi coraz bardziej, czułam swędzenie i czasami ból głowy. Bałam się wcześniejszego porodu, więc zapytałam dr Gawlaka czy nie powinnam dostać sterydów na szybszy rozwój płuc dzidziusia, ale ordynator stwierdził, że nie ma takiej potrzeby, bo kończę już 34tc, a sterydy podaje się zazwyczaj do 34tc.
Jak przyszedł wynik kwasów żółciowych z dnia 26.11 gdzie stężenie wzrosło do 97,9 ordynator ustalił mi termin cesarki na 3 grudnia. Następnie 2 grudnia przyszedł wynik kwasów 104.
W dniu 2 grudnia na porannym obchodzie dr Gawlak zmienił zdanie. Powiedział, że cesarkę przekłada na 4 grudnia, bo jednak podadzą mi sterydy na rozwój płuc. Po sterydach bardzo słabo czułam ruchy córeczki, ale położna uprzedziła mnie, że taki może być skutek uboczny sterydów.
W nocy z 2 na 3 grudnia znowu miałam silny ból głowy. Zgłosiłam to położnej, która zmierzyła mi ciśnienie i powiedziała, że ciśnienie jest w normie. Kilka dni wcześniej jak zgłaszałam ból głowy ordynatorowi, powiedział mi, że mój ból może być na skutek wysokich kwasów żółciowych, ale jeśli dam radę lepiej nie brać proszków przeciwbólowych, bo one dodatkowo obciążają wątrobę, więc pomimo, że ból był silny starałam się go jakoś wytrzymać.
Na porannym obchodzie 3 grudnia ordynator znowu zmienił zdanie. Powiedział, że cesarkę zrobią mi jednak tego dnia. Dostałam jeszcze drugą dawkę sterydów, a dwie godziny później przekazano mnie na oddział położnictwa. Przed wyjściem z oddziału patologii ciąży położna sprawdziła tętno córeczki – było prawidłowe.
Na oddziale położnictwa dostałam kroplówki i czekałam na korytarzu, aż skończą się wcześniej planowane cesarki. Byłam bardzo szczęśliwa, że zaraz zobaczę i przytulę moją upragnioną córeczkę.
Przed wejściem na sale operacyjną położna sprawdziła tętno córeczki- początkowo nie mogła go wyłapać, ale po chwili je wyczuła i było ono dobre. Ta sytuacja nie zaniepokoiła mnie, bo często się zdarzało podczas mojej hospitalizacji, że położne u mnie jak i u innych pacjentek nie od razu wyczuwały tętno dziecka. Sprzęt w szpitalu często szwankował.
Po rozmowie z anastezjologiem podano mi znieczulenie. Jak leżałam na stole operacyjnym już bez czucia, dr Zwolińska przygotowywała mnie do ciecia i śmiała się do mnie, że dzidziuś strasznie się wierci i wypina. Po paru minutach na sali zrobiło się trochę nerwowo. Osoby będące na sali dopytywały między sobą dlaczego jeszcze nie ma dr Kubika, skoro pacjentka już tyle czasu leży w znieczuleniu. Lekarz przyszedł po ok. 10 minutach.
Zaczął się zabieg. Wszystko bardzo mi się dłużyło. Usłyszałam, jak lekarze mówili do siebie, że to nie będzie łatwa cesarka. Po chwili usłyszałam, że wody są zielone. Patrzyłam na twarze lekarzy i widziałam, że coś jest nie tak. Wyciągnęli wreszcie córeczkę, ale nie zapłakała. Usłyszałam, że córeczka nie oddycha. Widziałam, jak próbowano ją intubować, ale słyszałam, że coś im nie wychodziło. Ktoś krzyknął, żeby szybko sprowadzić na sale jakąś panią dr, ale nazwiska nie pamiętam. Ktoś powiedział, że ta pani nie może teraz tu przyjść, ale znowu ktoś odpowiedział, że go to nie interesuje i ma się natychmiast pojawić. Nie widziałam, żeby ktoś dochodził… Ktoś krzyknął, żeby ktoś szybko przyprowadził inkubator, ale jego tez nie widziałam. Wszystko działo się bardzo chaotycznie, nikt nie był przygotowany na to, że podczas cięcia mogą pojawić się z dzieckiem komplikacje. Może gdyby „ekipa reanimacyjna” była dobrze przygotowana do swojej pracy, gdyby na miejscu był odpowiedni inkubator, dobrze wyszkolony neonatolog, który od razu by zareagował w odpowiedni sposób, to moja córeczka miałaby szansę na przeżycie. Nie trzeba być lekarzem, żeby wiedzieć, że w takich sytuacjach liczy się każda minuta, każda sekunda.
Jak byłam zszywana, podeszła do mnie położna i powiedziała, że mojej córeczki nie udało się uratować. Zapytała czy chciałabym ją dostać i czy chciałabym ją ochrzcić z wody, powiedziałam, że tak. Tuląc moją Julię nie mogłam uwierzyć, że ona nie żyje. Wyglądała jak piękny, zdrowy, śpiący noworodek, była cieplutka. Mogłam ją tulić przez dłuższy czas, nawet będąc już na sali pooperacyjnej. Wtedy jeszcze nie bardzo docierało do mnie co się stało, przecież chwile wcześniej jeszcze żyła. Jak to możliwe, że tak nagle umarła? Pamiętam ogromny ból, który czułam słysząc, jak kobiety lezące obok mnie tulą swoje płaczące dzieci. Tak bardzo chciałam usłyszeć płacz mojej Julki i tak bardzo chciałam, żeby mnie szybko z tej sali zabrano.
Jak leżałam na sali pooperacyjnej przyszedł do mnie dr Kubik z dr Gawlakiem i dr Zwolińską. Powiedzieli, że nie wiedzą jak do tego mogło dojść, ale czasami cholestaza jest nieobliczalna i tak właśnie działa. Dr Zwolińska powiedziała, że jeszcze czuła tętniącą pępowinę, więc to była chwila…
Po kilku godzinach przewieziono mnie na oddział ginekologii do jednoosobowej sali i wstawiono drugie łóżko, żeby ktoś z rodziny mógł stale przy mnie być. Została ze mną teściowa, bo chciałam, żeby mąż wrócił na noc do naszego synka. Teściowa była dla mnie wielkim wsparciem i bardzo mi pomagała.
Na drugi dzień po cesarce przyszedł do mnie Pan anastezjolog, który robił mi znieczulenie w kręgosłup i był cały czas obecny podczas zabiegu. Powiedział mi, że nigdy nie spotkał się z czymś podobnym przez wiele lat swojej pracy. Mówił, że pępowina była już w tak złym stanie, że była już obgniła i to wręcz niemożliwe, żeby wcześniej tętno córeczki było prawidłowe. Mówił, że może położne wyczuwały moje tętno a nie dziecka, bo to nie możliwe, żeby przy takiej pępowinie tętno było dobre.
W dniu mojego wypisu ze szpitala lekarze zapomnieli o mnie podczas obchodu – nikt się nie pojawił. Dopiero po tym jak moja teściowa kilkukrotnie dopytywała się pielęgniarek co z tym obchodem (było już ok. południa) po jakimś czasie przyszedł dr Aduku. Poprosiłam o skierowanie do poradni psychologicznej. Dr Aduku odmówił wydania takiego skierowania- powiedział, że nie ma takiej potrzeby, ponieważ w szpitalu jest psycholog. Dopiero jak moja teściowa zrobiła awanturę w gabinecie ordynatora, takie skierowanie zostało dla mnie wystawione. Rozmawiałam wcześniej ze szpitalną Panią psycholog i ta rozmowa mi nie pomogła, zresztą nie czułam już zaufania do tego szpitala. Po miesięcznej hospitalizacji, gdzie byłam pod stałym nadzorem lekarzy, podczas planowego cięcia, które miało być jedną z najszczęśliwszych chwil w moim życiu w jednej sekundzie mój świat się zawalił. Znowu straciłam dzieciątko. Rok wcześniej, 21 grudnia poroniłam w 7tc.
Jak odbierałam pierwsze wyniki sekcji, ordynator mi powiedział, że najprawdopodobniej Julię osłabiło znieczulenie, które dostałam do porodu i być może to spowodowało zatrzymanie akcji serca. Zapytałam się go tego dnia, przy jakich kwasach decydują się zakańczać ciążę w 36tc – powiedział, że od 35/40. Zapytałam więc, czy mieli w szpitalu chociaż jedną pacjentkę z tak wysokimi kwasami jak moje – powiedział, że nie. Zapytałam, dlaczego w takim razie tak długo u mnie zwlekano z zakończeniem ciąży – powiedział, że tak jest w procedurze, że przy cholestazie zakańcza się ciążę między 36tc a 38tc.
Jak odbierałam ostatnie wyniki histopatologiczne z wycinków narządów córeczki (córeczka była zdrowa i nie miala wrodzonych wad), ordynator powiedział mi, że nie dało się przewidzieć śmierci Julki. Powiedział, że przy cholestazie ani USG ani KTG nie jest wiarygodne. (Do tej pory inni lekarze mi mówili, że wychodzi w przepływach, jeśli coś zaczyna się dziać nie tak). Dr Gawlak powiedział też, że postępował zgodnie z procedurą i dlatego zakończył moją ciążę z upływem 36tc. Dodał, też, że będzie chciał mój przypadek omówić z konsultantem i być może śmierć mojej córeczki przyczyni się do zmiany procedur w lecznictwie cholestazy.
Mam ogromy żal do szpitala, za to, że ja i moja córeczka stałyśmy się królikiem doświadczalnym oraz za to, że dopiero po śmierci mojej córki lekarze zaczęli podchodzić poważniej do cholestazy. Wcześniej ta choroba była bagatelizowana. Dopiero po śmierci mojej Julii zaczęto w szpitalu robić pacjentkom z cholestazą USG co drugi dzień – ja miałam USG robione raz w tygodniu. Na wyniki kwasów żółciowych czekało się nawet do 3 dni – teraz wyniki są na drugi dzień. Podczas zapisów KTG często szwankował sprzęt, nie wiem czy zapisy były wiarygodne. Mam zastrzeżenia do wieczornych i weekendowych obchodów, gdzie lekarze zaglądali na kilka sekund do sali i pytali czy nic pacjentkom nie potrzeba. Jak zgłaszałam, że często twardnieje mi brzuch, boli głowa albo że bardziej swędzi to było to komentowane: „przy cholestazie musi swędzieć”, „teraz ma Pani miękki brzuch”. Zdarzały się oczywiście wyjątki – Panie dr wykazywały większe zainteresowanie na wieczornych obchodach, ale to była rzadkość.
Po ciąży chciałam dokładnie sprawdzić swój organizm. Umówiłam się m.in. do hepatologa. Zrobiłam badania kontrolne i okazało się, że mam całkowicie zdrową wątrobę, ale najprawdopodobniej po cholestazie (po wysokim stężeniu kwasów żółciowych) zrobiła mi się kamica pęcherzyka żółciowego. Hepatolog powiedział mi też, że wątpi w to, że cholestaza była przyczyną śmierci mojej córki i powiedział, że powinnam się zgłosić do ginekologa endokrynologa i to ginekolodzy powinni dokładniej zbadać przyczynę śmierci Julii.
Może się mylę, ale czuję, że gdybym miała częściej badane przepływy, a nie tylko raz w tygodniu, to wszystko wyglądałoby inaczej. Gdybym chociaż nie dostała na tak późnym etapie tych sterydów, to może moja córeczka by żyła. Mogłabym wyczuć zmiany w jej zachowaniu, w jej ruchach, a tak jej słabsze ruchy były tłumaczone skutkami ubocznymi podania sterydów. Gdybym też nie miała przekładanej cesarki to byłaby ona wykonana 3 grudnia z samego rana, a nie po południu, a ja być może nie byłabym osieroconą matką.
Jestem świadoma tego, że środowisko lekarskie chroni się wzajemnie i często zamiata się takie sprawy pod dywan. Jak to jest możliwe, że po miesięcznej hospitalizacji podczas planowego cesarskiego cięcia nagle w trakcie zabiegu umiera zdrowe dziecko?
Byłam świadkiem jak położne na oddziale patologii myliły podawane pacjentkom leki, ale na szczęście wszystkie dziewczyny bardzo tego pilnowały. Teraz po tym wszystkim co się stało mam wątpliwości czy na pewno podano mi właściwe sterydy, właściwe znieczulenie itp.? Może coś pomylono? Dlaczego Julia tak nagle umarła? Dlaczego tak długo zwlekano u mnie z zakończeniem ciąży? Moją córeczkę zabiła procedura? 


  Temat Autor Data
*  Witam was Anilolkowe mamy kumkumka85 25-02-2014 15:48
  Re: Witam was Anilolkowe mamy Sylwia24 25-02-2014 16:02
  Re: Witam was Anilolkowe mamy iwona123 25-02-2014 16:02
  Re: Witam was Anilolkowe mamy Marta111 25-02-2014 16:12
  Re: Witam was Anilolkowe mamy iza1986 25-02-2014 16:55
  Re: Witam was Anilolkowe mamy Mama Huga 25-02-2014 16:58
  Re: Witam was Anilolkowe mamy Joannap 25-02-2014 17:41
  Re: Witam was Anilolkowe mamy kumkumka85 25-02-2014 18:26
  Re: Witam was Anilolkowe mamy iwona123 25-02-2014 18:55
  Re: Witam was Anilolkowe mamy daga8619 25-02-2014 19:29
  Re: Witam was Anilolkowe mamy Klaudia23 25-02-2014 19:56
  Re: Witam was Anilolkowe mamy mery.k 25-02-2014 21:11
  Re: Witam was Anilolkowe mamy iwona0489 25-02-2014 21:19
  Re: Witam was Anilolkowe mamy kumkumka85 26-02-2014 12:50
  Re: Witam was Anilolkowe mamy Linka 25-02-2014 21:30
  Re: Witam was Anilolkowe mamy Ontario 25-02-2014 21:30
  Re: Witam was Anilolkowe mamy hellena 26-02-2014 13:20
  Re: Witam was Anilolkowe mamy woldemort 26-02-2014 13:36
  Re: Witam was Anilolkowe mamy sylwia1975 26-02-2014 19:44
  Re: Witam was Anilolkowe mamy między światami 28-02-2014 21:44
  Re: Witam was Anilolkowe mamy monisiaB 20-05-2014 09:06
  Re: Witam was Anilolkowe mamy iwona123 20-05-2014 12:20
  Re: Witam was Anilolkowe mamy mama gabrysi 20-05-2014 13:07
::   w górę   ::
Przeskocz do :
Forum tworzone przez W-Agora