Bardzo bałam się to napisac i nadal się boję, ale czuję że powinnam to z siebie w końcu wydusic. W styczniu 2010 poroniłam w 16tc mojego synka Mateuszka, mój mąż, najbliższa rodzina wspierali mnie przez tydzień,nawet synka nie pochowałam, bo ja byłam w takim szoku, a jeszcze wokół słysząłam, ze to przecież nie do końca człowiek!!!, poza tym silne leki uspokajające zrobiły swoje (teraz żałuję bardzo), podobno mój synek został pochowany z innymi dziecmi, które odeszły przedwcześnie, a ich rodzice nie zdecydowali się na pogrzeb- później wszyscy wrócili do rzeczywistości, a ja zostałam sama. Nie mogłam sobie poradzic z życiem, z powrotem do pracy i z tą pustką pod sercem, tuż po stracie, jak wróciłam do domu, mój organizm ( bo urodziłam synka sama)chciał karmic, więc leciało mi mleko i hormony zachowywały się tak jak bym była po porodzie w 40 tc. Było ciężko. Zrobiłam mnóstwo badań, szukałam przyczyny, aż po kilku miesiącach dostałam zielone światło. To pragnienie ponownie bycia w ciąży było tak silne, że nie mogłam funkcjonowac normalnie i myslec o niczym innym. Mój mąż oddalał się ode mnie coraz bardziej, kilka miesięcy później byłam znów w ciąży. Moja radośc nie znała końca, o Mateuszku przestałam tak intensywnie myślec, skupiłam się na ciąży. Jak byłam w 5 miesiącu ciąży przez przypadek się dowiedziałam, że mój mąż "zaprzyjaźnił" się bardziej niż powinien z koleżanką z pracy, ładna młodsza i bez przejśc... Wierzę, że do zdrady fizycznej nie zdążyło dojśc..Zaczeliśmy się kłócic, z dnia na dzień coraz mniej rozumiec, aż w końcu dowiedziałam się, że To dziecko, które w sobie noszę jest tylko dla mnie, bo On wiedział że ja tego potrzebuję, a mój mąż nie chciał...Powiedziałam, że wolałabym żeby maluszek odszedł niż trafił do ojca, który Go nie chce... Później dowiedziałam się przy kolejnej z kłótni że i ja nie jestem już kochana przez mojego męża, że zawsze będę ważna w jego życiu ale to już nie miłośc... Mój świat runął, należę do osób które kochają całą sobą i nie poddaję związku szybko pod kasację ( jesteśmy razem 13 lat) mimo, że w kłótni nie raz wspomniałam że może czas się rozejśc, tylko jest 4 letnia córcia, która ucierpi na tym najbardziej, wiec daliśmy sobie czas do rozwiązania i 6 miesięcy później... Jak urodził się Adaś mój mąż płakał, całował, przepraszał. Mówił że to najwspanialszy synek jakiego mógł dostac ode mnie, że jestem wspaniała etc. Później diagnoza chore serduszko... I jak jechaliśmy w poniedziałek do Warszawy za karetką z synkiem, jak zamykałam oczy pierwsza myśl, która do mnie przyszła to "jak ja powiem rodzinie i córci, że Adaś nie żyje". Bałam się to powiedziec mężowi, prowadził auto, był zdenerwowany chorobą Adasia i bałam się że jak powiem to na głos to się ziści...Otwierając oczy karciłam siebie za te myśli i wracałam do modlitwy, żeby Adaś wyzdrowiał... We wtorek Adaś o 8.00 zmarł, po 1,5h reanimacji i na 5 minut przed przyjściem lekarki, która oznajmiła Nam, że się nie udało, że Nasz synek umarł, poczułam ciepło na sercu, pół minutowy totalny błogostan, wtedy wstałam z podłogi ( klęczeliśmy tuż przy sali reanimacyjnej)zabrałam męża i powiedziałam chodź do Adasia, bo wiedziałam, że już Go z Nami nie ma... teraz już wiem, że to mój synek pożegnał się ze mną, bo ja już wiedziałam że odszedł... WSTYDZĘ SIĘ I NIENAWIDZĘ, ŻE POWIEDZIAŁAM NA GŁOS, ŻE LEPIEJ ŻEBY GO NIE BYŁO, NIŻ MA BYC W RODZINIE W KTÓREJ TATA GO NIE KOCHA I NIE CHCIAŁ...A teraz wiem, że był kochany przez Tatę i nie było by różnicy w uczuciach między córcią a synkiem... Po Śmierci Naszego synka, nasze małżeństwo jest takie jak po ślubie, mój mąż jest zawsze przy mnie i nie irytuje się jak płaczę, jak szukam przyczyny, jak wciąż o tym rozmawiam. Poza tym mój Adaś sprawił, że w szpitalu w którym rodziłam znalazły się pieniądze i wszystkie dzieci po porodzie mają kontrolne echo serduszka, a mamy w ciązy wysyłane są na echo serca płodu... wiem, że nie jedno serduszko Adaś uratował i uratuje, uratował moje małżeństwo i pogodził Nas z rodziną, z którą nie rozmawialiśmy od 4 lat... Synku przepraszam - mogłam pomyślec że ja dałabym Ci miłośc za dwojga rodziców i nigdy nie wypowiadac się tak tym bardziej na głos... i dziękuję, że swoim odejściem sprawiłeś tak wiele dobrego, może to właśnie była Twoja misja od początku.. Przepraszam, że tak dużo, ale nie potrafiłam napisac tego wszystkiego w 2 zdaniach... {(**)}
Kasia
Mateuszku {*} Adasiu {*} Każdego dnia kocham Was bardziej... Dziś - jeszcze więcej niż wczoraj, a i tak mniej niż jutro. Wasza na zawsze Mama
|