Najdotkliwszym bólem był u mnie ból duszy.Bylo to ból niemal fizyczny, zaległ ogromnym ciężarem na sercu, był niemożliwy do wytrzymania i wpędzał w strach, że nigdy się nie skończy,a żyć z nim się nie da. Byłam przerażona, tym bardziej, że nigdzie dotąd nie spotkałam się a takim rodzajem bólu, nie wiedziałam, że może taki istnieć, nawet sobie tego nie wyobrażałam. Nic mnie nie obchodziło,jak reaguje rodzina (było w porządku),nie wiem, czy coś mówili znajomi, nic nie było ważne, tylko ten ból. Pojawiła się wówczas chęć ucieczki, wyjazdu gdzieś daleko, niestety niemożliwa do zrealizowania. Nie pamiętam, kiedy ten straszny ból minął, w jaki sposób mijał, kiedy sobie uświadomiłam, że już go nie czuję. To najgorsze trwało stosunkowo krótko, może miesiąc? Potem "puściło", ustępując miejsca cichej rozpaczy, smutkowi i przygnębieniu. A teraz, po 30-tu latach, przywołuję echo tego bólu i wspominam, wracam, znów robię sobie wyrzuty...
|