Witaj Nadiu, pytasz o przyczynę, chyba ją znamy. Bezposrednią był zawał lewej komory serca tzw. dorzut, bo mój Mały już po pierwszej operacji przeszedł pierwszy zawał, okazało się, ze lewa tętnica wieńcowa jest bardzo wąska, załamała się i wytworzył się w załamaniu skrzep. Dlatego zrobili Mu wtedy bypassa, który funkcjonował przez 2 miesiące. Tak przynajmniej uważaliśmy i lekarze też, bo Szymuś normalnie się rozwijał, przybierał na wadze, no i nawet byliśmy w domku. Gdy nastąpiło to załamanie, zrobili Mu cewnikowanie serca ( echo wyszło porównywalne z poprzednimi) i okazało się, ze nie ma przepływu przez ten bypass, żadna krew nie dociera do komory, bo zakrzepł. Przez tydzień podawali Mu actylizę, bo pojawił się cień szansy na rozbicie skrzepu, ale później znów pogorszenie. Wtedy zakwalifikowali nas do przeszczepu - wiedziałam, ze to wyrok. Już później tylko tyle, że mogłam być przy łóżeczku cały czas, dotykać, całować, masować ciałko, żeby nie było odleżynek. Bywało też tak, że nie pozwalali dotykać, bo np. serduszko przyspieszało przy dotyku albo gdy mówiłam do Niego. To były zarazem najgorsze i najpiękniejsze chwile, a teraz bardzo mi ich brakuje. W ostatnich dniach doszła niewydolność wątroby, a później nereczek. Wiedziałam, ze nie bedzie miał dializ, bo był zbyt słaby. Do konca jednak łudziłam się, wierzyłam w cud, marzyłam, że wrócimy do domku i znów Mu zaśpiewam.
|