Nadia bardzo mi przykro. Śmierć dziecka to nawiększy koszmar i niedowierzanie. Nie da się na to przygotować chyba nikogo - to zawsze jest szok niedoopisania. Mój synek był 4 m-ce w szpitalu. I codziennie powtarzali mi lekarze, że nie wiedzą jakim cudem on nadal żyje, sam oddycha, i ożywa po resuscytacjach i reanimacjach. Mówili mi że to wyjątkowe dziecko, że to taki "niewytłumaczalny" jeden na milion, że powinnam cieszyć się i skakać do góry z radości że go nadal mam, choć to wbrew medycynie, cieszyć się tym i teraz, jego uśmiechem i radością bo niewiadomo ile to jeszcze potrwa. Mówili że to życie nie do ocalenia, że nie ma możliwości intubacji, operacji, leczenia, respiratora, nie ma sensu nawet kłaść na OIOM choć ewidentnie tam właśnie powinien leżeć. Wciąż powtarzali, że dziś miał farta, dziś mu się udało ożyć po reanimacji ale jutro może umrzeć. Niby uprzedzali, mówili... niby przygotowywali moją psychikę że to kiedyś się stanie. Niby wiedziełam, byłam świadoma powagi sytuacji ale... w samą śmierć ciężko było uwierzyć... wciąż gdzieś tliła się nadzieja, że go nie ma bo jest w szpitalu, że to kiepski sen, mały senny horror a dziś jest jutro i to wcale się nie stało... gdzieś była nadzieja, że zadzwoni telefon z pytaniem czemu mama nie przyjechałaś jeszcze?, że tam na cmentarzu nadal stoi cały pomnik rodzinny, że nie było pogrzebu, że jego tam nie ma... Rzeczy w domku, a było ich pełno wciąż wpadały w oko, wciąż wywoływały łzy i rozpacz niedowierzania, gdzieś brakowało sił albo raczej chęci aby to pochować... Długo wszystko było tak jakby Tomek miał zaraz wrócić. Niby ten widok wszystkiego bolał jak jasna cholera, ale pomógł uwierzyć że ja tego nie urzyję bo niby jak, pomógł uwierzyć że to co było nigdy nie wróci, że jutro jest inne i nowe.
Ja podobnie jak Marzenam już nie rozpaczam. Oswoiłam ból. "Zaakceptowałam" i "pogodziłam się" i nauczyłam "żyć w harmonii" z bólem, tesknotą, miłością i niedowierzaniem, jest, to wszystko wciąż jest, pamiętam każdy szczegół i pogodziłam się z jego obecnością. Poprostu jest i być musi, tak jak dzień i noc. „Przewałkowałam na maksa” każdą sekundę, uśmiech i cierpienie, bolesne i radosne wspomnieniom, wracając wielokrotnie do koszmaru, który przeżyłam. To wszystko zawsze we mnie będzie, wiem o tym i wcale z tym nie walczę. To część mnie i mojego życia, rozdział, który zamknełam ale który chcę pamiętać. Nie chce uciekać i nie chcę walczyć, poprostu stawiam czoło życie jakie dostałam, podnoszę się i idę dalej.
Rozdrapywanie boli, ale za każdym razem mnie, bo człowiek przyzwyczaja się do bólu i z czasem go niedostrzega. Marzenam ma rację na początku to "grzebanie i rozdrapywanie" nasila ból, jakbyś sama pod sobą podkop robiła i spadała coraz niżej i niżej, ale dzięki temu "wytwarzasz sobie swoiste schodki po których potem łatwiej wyjść na powierzchnię" - tak bym to ujeła.
Dla syna chcę być silna tak aby mógł być dumny ze swojej dzielnej mamy.
Przytulam Cię mocno, wierzę że będziesz się jeszcze usmiechać i będziesz szczęśliwa choć może to będzie trochę inne szczęście, w które aktualnie nie bardzo chce ci się wierzyć.
Przytulam Cię mocno i życzę dużo sił Mamo
Synciowi (*)(*)(*)(*) buleczka
Mama Tomcia (22.06.2007 - 14.02.2008) http://tomuskaczorowski.pamietajmy.com.pl
|