Od śmierci mojej córeczki minął rok i siedem miesięcy. To niewiele czasu. Jednak na tyle dużo, by oswoić się ze śmiercią i zrozumieć, że nikt i nic nie zmieni faktu, że mojego dziecka przy mnie nie ma i nie będzie. Daleka jestem od oceniania jakiejkolwiek mamy po stracie. Pewnie każda "kombinuje" by przetrwać. Piszesz ,że nie myślisz o swoich zmarłych dzieciach i nie czujesz żalu po ich śmierci. Myślę, że to Twój sposób na przetrwanie. Ja reaguję chyba podobnie. Usilnie staram się nie myśleć o mojej Lence i nie pamiętać tego krótkiego czasu, gdy była ze mną. Tylko, że jeszcze nie nauczyłam się tego. Pojawiające się ciągle w mojej głowie wsponienia dopowadzają mnie do rozpaczy, wywołują depresję. Pamiętam szczególe chwile, minuty niewyobrażalnego szczęścia. Ja wtedy zdawałam sobie sprawę z tego, że to dziecko leżące przy mnie, to największe szczęście jakie może spotkać człowieka. Budziłam się w nocy do płaczącej Lenki i dziękowałam Bogu, że mogę ją karmić i przewijać. Nie wiem jak przetrwałam pierwsze chwile po jej śmierci. Wiem tylko jedno, że gdybym dzisiaj chciała ciągle pamiętać o tym poczuciu szcześcia, jakie odczuwałam wtedy, po jej narodzinach, to nie dałabym rady dalej żyć. Ja wiem, że muszę odganiać te myśli od siebie. Nie chcę zapomnieć, ale chcę zabić ten ból, który pojawia się wraz z myślą o Niej. Chodzę na grób, patrzę na te białe kwiatki, znicze, aniołki, tabliczkę z jej imieniem i wiem, że to grób mojego dziecka, ale nie chcę myśleć, że to prawda. Nie chcę pamiętać, że byłam przy tym, jak wkładali trumnę z jej ciałem do tego grobu. Od czasu śmieci mojej córki nigdy nie miałam poczucia prawdziwego szczęścia, nie wiem, co to uczucie błogiego spokoju, jaki kiedyś odczuwałam. Byłaś taka młoda, gdy przeżyłaś ogromną tragedię. Znalazłaś swój sposób na to, by przetrwać. Pozdrawiam Agnieszka
|