Agnieszka moja córeczka urodziła się o czasie po 9 miesiącach ciąży upragniona , wyczekana po 2 latach po naszym ślubie. Dostała 8 pkt ,ważyła 3200g,miała 53 cm .W czasie porodu nic nie wskazywało ,że jest coś nie tak.Na 4 dobę kiedy odliczałam karmienia do wyjścia i zostało mi przed ostatnie do wypisu o 5 rano okazało się,że wszystkie noworodki z mojej sali mamy dostały tylko mojej córeczki mi nie przyniesiono........Na moje pytanie gdzie jest moje dziecko ,co się stało nikt mi nie chciał odpowiadać.Jest godzina 5 rano ,każą mi czekać na przyjście lekarza do godziny 8. Mowy nie było żebym Ją mogła zobaczyć bez lekarza-nikt nie mówi co się stało.Trzymali mnie 3 godziny zapłakaną ,rozbieganą od sali gdzie mamy karmiły swoje dzieci , a salą noworodków gdzie nie chciano mnie wpuścić.Zaczęłam wydzwaniać do domu do męża,do teściów by nam pomogli. Okazało się ,że nasza córeczka miała atak duszności .Leżała w inkubatorze ,podawali Jej tlen , podawali leki nasercowe -było podejrzenie o wadę serca.Byłam itruzem ,bardzo wszystkim przeszkadzałam,bo chciałam wiedzieć co się dzieje z moim dzieckiem.Chciałam wiedzieć jak Jej pomóc,czego trzeba by było lepiej .Sciągałam pokarm,biegałam jak oszalała by choć na krótką chwilę być przy Niej.Bałam się włożyć rękę do inkubatora , bo ja mam bardzo zimne ręce,bałam się dotknąć by Jej nie zaszkodzić.Lekarz stwierdził,że nasza córeczka ma wadę serca,prosił żebymnie płakała ,bo moje łzy będą w pokarmie i że to żle wpłynie na moją córeczkę.Starałam się dla Niej jak tylko mogłam. Postanowiono,że przewiozą Agnieszkę do innego szpitala,bardziej specjalistycznego by dokładnie stwierdzić na czym polega wada.Czekaliśmy na miejsce 3 dni i na karetkę do przewożenia noworodków.Pediatra powiedział mi ,że ta wada nie jest z tych wad,które ściągają dzieci z tego świata.Wystarczyła mi ta informacja,bo wiem ,że tak się dzieje i operowane dzieci żyją i mają się dobrze.Mój mąż był takim dzieckiem,które przeżyło. Na dzień przed transportem przyszła do mnie pielęgniarka i zapytała się czy jestem wierząca.Odpowiedziałam,że tak po co pyta.Odpowiedziała mi ,że obawia się ,że możemy nie zdążyć ochrzcić naszej małej-byłam pewna ,że lekarz nie rzuca słów na wiatr.Rzucał i to bardzo ,dawał nadzieję a potem brutalnie zabrał.....Zgodziłam się na chrzest z wody,jednak nie chciałam w nim uczestniczyć,bo wtedy uważałam,że ten ,,prawdziwy,,zrobię z rodziną,przyjaciółmi...Transport nadszedł za póżno,osłabił nasze maleństwo i tego samego dnia kiedy Agnieszka zmieniła szpital ,miała dobrych lekarzy na ratunek było za póżno.Zmarła samotnie beze mnie obok z dala od domu.Po 7 dniach walki o Jej życie kiedy pierwszy raz zasnęłam,obudził mnie mąż i powiedział,że nasze Słoneczko zgasło....,a ja wtedy żałowałam ,że się przebudziłam....Okazało się potem,że nasza córeczka miała obustronne zapalenie płuc i posocznicę.Leki nasercowe w niczym nie pomogły,pamiętam kąpiele pytam po co.Czuję,że przeziębili mi dziecko,o Złej diagnozie nie mówię bo nie mam dziś sił......Pani doktor powiedziała,że gdyby Agnieszkę przywieziono 3 dni wcześniej to dziecko by uratowli.Załuję bardzo,że nie dane mi było Ją choć raz przewinąć,ubrać. Mam w sercu i pamięci każdy szczegół,dzień za dniem kiedy była ze mną.Nie powolono mi na tak wiele rzeczy,żałoba też była byle jaka , skrywałam swój ból głęboko,każdy czuł się dotknięty przez los,a o mnie jakoś zapomniano ,że jestem ,że czuję się opuszczona,głęboko zraniona....To dla moich najbliższych nie było ważne.Zawiodłam...po prostu zawiodłam.Modliłam się do mojej córeczki o przebaczenie,o to by nie zostawiała mnie samej...rozmawiałam z Nią tak jakby była obok.Bywały momenty nie do wytrzymania,ale ja jakoś musiałam je przeżyć. Uczyłam się nieudolnie dzień za dniem jakoś przeżywać i uczę nadal i tak do końca moich dni.Kocham Cię mój Maluszku choć zaniedługo 3 miesiące minie 18 lat-a ja nadal stoję nad Twym grobem tak jakby to było wczoraj ja nadal w sercu mam 24 lata i swoją nieporadność i pytanie dlaczego ,po co się tak stało,czy za mało Cię kochałam.Wiesz,że mam pojemne serce i starczyło by miejsca dla wszystkich.O tym jak się zachowały wówczas kobiety po przejściach nie opiszę , bo mi nie uwierzycie ,a ja nie mam sił przeżyć tego dziś ,bo serce z żalu mi pęknie.....i to właśnie przedłużało mi dojście do siebie.Po drugie nie dajmy się ranić,skupmy się na wzajemnej dobroci,wspierajmy się ,życzliwość,wyrozumialość to prośba na dziś dla mnie.....Proszę Ewa41
|