Gdyby życie było sprawiedliwe, właśnie stałabym nad łóżeczkiem mojego synka wsłuchując się w jego równy oddech. Być może szukałabym w sieci jakiegoś cud środka na ząbkowanie, ubranek na wiosnę albo po prostu padłabym na łóżko w sypialni ciesząc się błogą chwilą ciszy i odpoczynku. Tak by było, gdyby życie było fair - ale nie jest. Z całego tego zestawu jest tylko cisza i łóżeczko dziecięce, które nigdy nie poznało swojego właściciela. Jest także dużo bólu, tęsknoty i powoli oswajanego smutku.
Początek roku to czas podsumowań, planów i nadziei. Właśnie z nadzieją rozpoczęliśmy poprzedni rok, z wiarą, że może to właśnie on przyniesie nam szczęście. Pamiętam z jakim żalem po raz piąty wpatrywałam się w test ciążowy i szukałam tej drugiej kreski, której i tym razem nie było. No cóż, może następnym razem - myślałam. Dopiero styczeń, piąty miesiąc starań, niektórzy czekają przecież całe lata. Wraz z lutym przyszła rezygnacja i nerwowa atmosfera. Właśnie w lutym, przy romantycznej kolacji zdecydowaliśmy się odpuścić, na jakiś czas odłożyć starania i może nawet wyjechać gdzieś aby oczyścić umysł. Nie wiedzieliśmy wtedy, że na tej kolacji w piątą rocznicę naszego związku jesteśmy już we troje. Dowiedzieliśmy się trzy tygodnie później i od tamtej pory przez niemal 6 miesięcy byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
Od początku wiedzieliśmy, że będziemy mieli synka. Tak czuliśmy i już. Michał od razu był Michałem, nie potrafię przywołać z pamięci chwili, kiedy wybraliśmy to imię. Mam wrażenie jakby było z nami od zawsze. Nie obyło się jednak bez problemów. Miałam bardzo silne bóle brzucha, więc już w drugim miesiącu ciąży dostałam zwolnienie, leki na podtrzymanie i nakaz oszczędzania się. Odpoczywałam więc, nadrabiałam zaległości w literaturze i wydawało się, że wszystko idzie ku dobremu, gdy w 24 tygodniu zaczęły się sączyć wody płodowe. Potem potoczyło się szybko, szpitalne łóżko i opinia lekarzy - "Wielowodzie, pęcherz płodowy na wierzchu, niestety nie będziemy mogli uratować tej ciąży. Może pani urodzić w każdej chwili". Udało nam się wytrzymać jeszcze dwa tygodnie, walczyliśmy o każdy dzień, o każdy gram więcej aby nasz synek miał szanse na życie. Nasz maluszek przyszedł na świat w niedzielę, zupełnie niespodziewanie bo nic nie wskazywało na to, że to będzie DZIŚ. Nasze 1070g szczęścia walczyło o to by z nami zostać całe 4,5 miesiąca. Pierwszy raz żegnaliśmy się z nim w 3 dobie życia, później jeszcze kilka razy gdy kolejne infekcje próbowały wyssać z niego życie. Za każdym razem jednak udawało mu się wygrać, lekarze kręcili z niedowierzaniem głową a my codziennie trzymając go za rączkę, głaskając po umęczonej główce mówiliśmy jak bardzo go kochamy i jak wiele dobrego jeszcze nas w życiu czeka. Aż nadszedł dzień, gdy naszemu maleństwu brakło sił do walki. Odszedł nocą, tak bardzo żałuję, że nie było nas wtedy przy nim. Przez te 4,5 miesiąca codziennie po wiele godzin siedziałam przy Michasiu modląc się o cud i złoszcząc na Boga i cały świat. Dopiero po jego śmierci zrozumiałam, że to on sam był cudem. Cudem było, że przez te kilka miesięcy był z nami, pozwolił nam się pokochać, nauczył walczyć o szczęście i docenić każdą sekundę spędzoną razem. Nauczył nas docenić siebie nawzajem. Obiecaliśmy mu, że się nie załamiemy i staramy się dotrzymać słowa, ale to najtrudniejsza próba jaką tylko można sobie wyobrazić.
Jakby ktoś kiedyś zapytał mnie, co zrobiłabym, gdybym straciła dziecko z pewnością odpowiedziałabym, że umarłabym z żalu. Cóż, teraz wiem, że człowiek przeżyje wszystko, nawet największy ból i cierpienie. Poraniony, z rozdartym sercem i duszą ale przeżyje. Czas się nie zatrzyma, świat się nie zawali, życie będzie biegło dalej ale będzie zupełnie inne, ulegnie całkowitemu przewartościowaniu.
Na tablicy oddziału, gdzie leżał nasz synek przeczytałam kiedyś takie słowa: "Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna" Mam nadzieję, że i my dojdziemy kiedyś do tego miejsca. Myślę, że jesteśmy to winni naszemu dziecku -obiecaliśmy przecież, że damy radę, że jeszcze będziemy szczęśliwi. Głupio byłoby się przecież nie wywiązać z obietnicy, podczas gdy Miśko patrzy na nas z góry, prawda? Czujemy jego obecność każdego dnia i to jest coś pocieszającego. Na dziś musi nam to wystarczyć... Kasia mama Michałka *27.07.2014 +05.12.2014
|