Wczoraj przygotowywałam kolejne CV i miałam je zanieść. Zanim jednak wyszłam znów zajrzałam na naszą stronę... a tam kolejna tragedia. Płakałam, zawsze płączę w takich chwilach i przestaje cieszyć cokolwiek, wszystko, wszystko traci sens w obliczu śmierci dziecka. Nie wiem, ale inne śmierci można jakoś znieść, ale z odchodzeniem dzieci nie umiałam i nigdy nie zdołam się pogodzić.Po godzinie byłam już tak zapuchnięta, w zlewie sterta naczyń, ja w szlafroku. Tyle miałam planów na dziś... ale jaki to wszystko ma sens. Dzieci bedą odchodzić, tego nie zmienimy... potem wyszłam z tymi myslami, byłam tak słaba, że z trudem wróciłam do domu. A w domu wiecznie czegos chcący i narzekający synek... a kupiłaś mi to, a tamto! Nieraz się wkurzam, ale zaraz potem dopadają mnie te straszne myśli, że byc może ktoś inny tęskni za takimi zachowaniami. Dziś jechał do kina z klasą... a ja znowu mam przed sobą ciężki dzień czekania i modlitwy, oby się nic złego nie stało. Najgorsza jest myśl, że na pewne rzeczy zupełnie nie mamy wypływu... czy ma na nie wpływ Bóg? Dzieci wszystkich mam wracajcie szczęsliwie do domów... nich już nigdy nie cierpi zadna mama, ani żaden tata. Ściskam Was i życzę dobrego dnia... a Lucynce, która jest na "początku drogi" dużo siły na każdy dzień. Zapalam światło dla naszych dzcieci (***)
|