dlaczego.org.pl  
Forum dlaczego.org.pl  >> DZIECI STARSZE
Nie jesteś zalogowany!       

Magdalena Krzeptowska "Moja droga od rozpaczy do nadziei". Pocieszenie po śmierci dzieckaHits: 4010
ewamonika1  
09-03-2006 12:44
[     ]
     
Może ktoś z Was nie zna tej książki. Wklejam link + fragment:

http://www.znak.com.pl/book.php?id=1178

(szkoda, że na stronie info, iż nakład wyczerpany. Może w bibliotece lub przez znajomych dacie radę trafić na książkę?)

fragment książki:

25 lipca 1990 roku, podczas kąpieli w morzu, tragicznie zginęło dwoje spośród czworga naszych dzieci: jedenastoletnia Tereska i dziewięcioletni Ajuś. Wypadek, potworny zbieg okoliczności. W jednej straszliwej chwili runął nasz świat. Wraz z ich śmiercią odeszła część nas samych. Żałowałam, że nie zginęłam razem z nimi, bo po co żyć, skoro ich już nie ma? Ale jeszcze trudniej było wyobrazić sobie, jak żyć bez nich, w jakim świecie! Z tamtego okresu pamiętam tylko głuchą, bezmyślną rozpacz, która opanowała całą moją istotę...

Ta rana jest teraz równie bolesna. Nie do końca prawdę głosi slogan, że "czas leczy rany". Czas przemienia - zabliźnia, ale ból pozostaje, tylko my z czasem, krok po kroku, uczymy się żyć na nowo, odżywamy, odczuwamy nasz ból i patrzymy nań z innej perspektywy. Natura jednak w pewien sposób pozostanie na zawsze nieuleczalnie zraniona. Trudno wówczas uwierzyć i pojąć, że to niewyobrażalnie ciężkie doświadczenie może stać się zaczynem nowego życia. Kiedy byli wśród nas, stanowili integralną część naszej rzeczywistości, część nas samych. Część serca i oczekiwań. Śmierć jednak niweczy miary stosowane za życia. Nie sposób było wyobrazić sobie, żeby dalsze życie mogło toczyć się bez nich. Wraz z nimi coś odeszło bezpowrotnie, skończyło się na zawsze. Skończył się nasz świat. Jest nas teraz tylko czworo...

Tego cierpienia nie da się opowiedzieć.

Trzeba było jednak powrócić do życia, choć wówczas bałam się nawet poruszyć, zrobić jakikolwiek krok. Próbowałam w ten sposób udawać nawet przed samą sobą, że mnie nie ma, że nie istnieję, nie żyję, że nie muszę podejmować żadnego wysiłku, stawiać czoła potwornej rzeczywistości, w której ich już nie było. Bo każda myśl, ruch, spojrzenie, miejsce wywoływały wspomnienia, powodowały ból nie do zniesienia. Lepiej więc było (jak mi się wówczas zdawało) pozostać w letargu, nie przyznawać się przed życiem, że należę do niego, a nie - jak chciałam - do śmierci. Budziłam się z lękiem, że muszę przeżyć następny dzień, wejść w życie z ciemności niebytu...

Często spacerowałam po lesie, po którym tyle razy chodziliśmy wszyscy... i tam toczyłam moje długie i burzliwe rozmowy z Panem Jezusem, z dziećmi... Mogłam się im wypłakać, wykrzyczeć ból, ponieważ ze względu na tych, którzy mnie otaczali, musiałam unikać przy nich takich stanów. To wszystkich onieśmielało, a mój ból wzmagał jeszcze ich cierpienie.

Czas i życie rządzą się jednak swoimi prawami.

Chciałabym opisać każdy z tych kroków, które teraz, z perspektywy czasu, widzę lepiej i mogę przynajmniej spróbować, mam odwagę i siłę je nazwać. Chciałabym opowiedzieć o długiej i trudnej drodze, na której od samego początku towarzyszył nam w cierpieniu i pokonywaniu rozpaczy miłosierny i cierpiący z nami Bóg, współczujący i czuły Jezus wraz ze swą Matką oraz obdarzający siłą i łaską Duch Święty. Bóg działa także poprzez ludzi. To oni, niezastąpieni - rodzina, przyjaciele, a czasem nieznajomi - swoją miłością, obecnością, nadzwyczajną pomocą i współczuciem sprawili także, że odnaleźliśmy naszą drogę, zaczęliśmy żyć na nowo. Jak wyrazić im moją wdzięczność?

Po śmierci dzieci zaczęłam rozpaczliwie poszukiwać czegoś, co mogłoby przynieść jakieś pocieszenie, otwarcie na inne wymiary. Przerzuciłam masę książek, w nich szukając recepty i wskazówki, gdzie się zwrócić, żeby znaleźć siłę i nadzieję. Jak odnaleźć pocieszenie w wierze, skoro po tym wydarzeniu, z którym nie mogłam się pogodzić, moja wiara stała się jakby palącym wspomnieniem zawiedzionej miłości? Jeden straszny cios, pytania bez odpowiedzi - i naraz świat stał się niezgodny z dotychczasowymi wyobrażeniami, stworzonymi na własną miarę, na własny użytek. Nie tego przecież oczekiwałam od Boga, od życia! Po pewnym czasie zdałam sobie sprawę, że wiara nie jest - jak przedtem sądziłam - wygodnym zabezpieczeniem i lukrowaną otoczką, która dodaje barw i ułatwia życie. Jest wytyczoną, czasem kamienistą i trudną drogą, po której znów trzeba nauczyć się chodzić. Jest jakby żywą drogą, z zakrętami, wzniesieniami, za którymi często czeka nas nieznane. Ale ponieważ tę drogę wskazał mi Pan Jezus, któremu ufam, więc poszłam właśnie nią. Nie bez lęku i obaw! Zwątpienie jednak po-budza, zmusza do szukania nowych dróg nadziei, a wątpliwości napotykane na drodze wiary budują ją i umacniają. Nieodłącznie towarzyszyło mi zawołanie ojca chłopca chorego na epilepsję: "Panie, wierzę, zaradź memu niedowiarstwu" (Mk 9, 24). Kurczowo więc trzymałam się wiary, Pisma Świętego, ale było to jeszcze wówczas trochę oddalone od mojego bólu, jakby teoretyczne i intuicyjne.

Poszukiwałam także świadectw ludzi, choćby z odległej przeszłości, którzy przeżyli podobną tragedię. Odnajdywałam w nich punkt odniesienia do swojej sytuacji. Starałam się znaleźć jakąś nić przewodnią - co może dać Bóg człowiekowi złamanemu przez zło, jak żyć, jak podźwignąć się z rozpaczy, gdzie szukać światła, drogi, wskazówek. Jak żyć, skoro dotychczasowe życie legło w gruzach, zawaliło się... Jak żyć dla pozostałych dzieci, męża, rodziny, przyjaciół... Jak żyć, aby podtrzymywać innych, nie onieśmielać ich swoim cierpieniem i zagubieniem, dać świadectwo temu, w co gorąco pragnęłam wierzyć?

Trzeba było powrócić. Odgruzować teren pod nową budowę.

Studiowałam wówczas na czwartym roku teologii na ATK. Zdawało mi się, że nie znajdę w sobie siły i motywacji, aby kontynuować studia. Wszyscy jednak mnie do tego namawiali. Miałam niebawem wybierać temat pracy magisterskiej. Narzucał mi się tylko jeden temat, ale nie miałam odwagi zasugerować go mojemu promotorowi. A czułam bardzo głęboko, że właśnie podjęcie go będzie drogą do zrozumienia, bramą do wyjścia z rozpaczy, znalezienia sposobu na życie i odnalezienia jego sensu. Z pomocą przyszedł mi właśnie mój promotor, który jakby wyczuł moje pragnienie i sam podpowiedział mi temat. Jestem mu za to bardzo wdzięczna. Pisanie pracy (Konsolacja po śmierci dziecka w listach Ojców Kościoła) było jednocześnie moją głęboką terapią. Nie można bowiem oddzielić życia od teorii.

Przyszedł czas, że czuję bardzo głęboką potrzebę podzielenia się moimi przemyśleniami. Sama doświadczyłam pomocy innych ludzi, a teraz ja chciałabym pomóc innym, dać świadectwo o doznanym przeze mnie Bożym miłosierdziu, pomocy i czułej opiece. Chciałabym swoim doświadczeniem wspierać innych. A niosąc pociechę innym, koi się też włas-ny ból. To wszystko pomaga mi samej trwać i znajdywać wciąż na nowo potwierdzenie wyboru mojej drogi.

Nie chcę mówić już tylko o tym, jak mi ciężko, nie chcę tkwić jedynie w przeszłości, ale pragnę opowiedzieć się po stronie życia.


------
e. 
---------------
http://www.wady-dloni.org.pl/


  Temat Autor Data
*  Magdalena Krzeptowska "Moja droga od rozpaczy do nadziei". Pocieszenie po śmierci dziecka ewamonika1 09-03-2006 12:44
  Re: Magdalena Krzeptowska "Moja droga od rozpaczy do nadziei". Pocieszenie po śmierci dziecka zorka 10-03-2006 09:15
  Re: Magdalena Krzeptowska "Moja droga od rozpaczy do nadziei". Pocieszenie po śmierci dziecka CiociaE 03-09-2009 12:58
  Re: Magdalena Krzeptowska "Moja droga od rozpaczy do nadziei". Pocieszenie po śmierci dziecka CiociaE 03-09-2009 21:53
  Re: Magdalena Krzeptowska "Moja droga od rozpaczy do nadziei". Pocieszenie po śmierci dziecka aguska27 03-09-2009 13:41
  Re: Magdalena Krzeptowska "Moja droga od rozpaczy do nadziei". Pocieszenie po śmierci dziecka CiociaE 03-09-2009 21:54
  Re: Magdalena Krzeptowska "Moja droga od rozpaczy do nadziei". Pocieszenie po śmierci dziecka natkaszczerbatka 03-09-2009 22:47
  Re: Magdalena Krzeptowska "Moja droga od rozpaczy do nadziei". Pocieszenie po śmierci dziecka CiociaE 06-09-2009 13:06
  Re: Magdalena Krzeptowska "Moja droga od rozpaczy do nadziei". Pocieszenie po śmierci dziecka Framuga 16-05-2011 13:33
  Re: Magdalena Krzeptowska "Moja droga od rozpaczy do nadziei". Pocieszenie po śmierci dziecka mama_ani 16-05-2011 22:22
::   w górę   ::
Przeskocz do :
Forum tworzone przez W-Agora