Ostatnio czytałam taką książkę "Moja droga od rozpaczy do nadziei - pocieszenie po smierci dziecka". Napisała ją Magdalena Krzeptowska - kobieta studiująca teologię, która straciła w jednej chwili dwoje spośród czworga dzieci - utopiły się morzu. Tam jest taki fragment o kobiecie, której umarł synek. Nie umiala powstrzymac łez. Nawet nie chciała ukoić rozpacz po nim. Myślała w tym bardziej o sobie niż o nim. Pewnego dnia pojawił się Anioł i powiedział, że w Zaduszki będzie mogła spotkać się z synkiem. Inni też mogli się spotkac ze zmarłymi. Po przybyciu na miejsce spotkania do wszystkich przyszli bliscy, a ta kobieta wziąż czekała. Wreszcie otworzyły się drzwi i stanął w nich zmęczony mały chłopiec, który w rękach dźwigał zbyt ciężkie dla niego, napełnione wodą po brzegi wiadra. Matka wtedy z wyrzutem spytała się Anioła czemu jej synek obarczony jest takim strasznym ciężarem. Anioł odpowiedział, że to nie on kazał nieśc chłopcu wiadra i że nie są one wypełnione wodą, ale matczynymi łzami... Gdy przeczytałam to, to zrobiło mi się bardzo przykro. Pomyslałam, że nie dość, że nie umiałam uratować mojej córeczki, to nawet teraz nie "troszczę" się on nią należycie. Zdaję sobie sprawę z tego, że w tym moim smutku zachowuje się samolubnie, ale wydaje mi się, że to jest śilniejsze ode mnie.
O tej książce informacje na stronie www.znak.com.pl Gorąco polecam też inną książkę "Niezawinione śmierci" Williama Whartona, ale ostrzegam dużo płaczu. Książka przecudna. Daje dużo do myślenia.
Zachęcam do lektury.
|