Nie odwiedzałam długo forum. Będzie z dwa lata. Cóż niesetny nam się nie udało... Urodziłam w 24 tc w ICZMP w Łodzi 16.11.2011 przez cięcie cesarskie śliczne bliźnięta, o 21:00 synka (Filipka 51cm/2543g/1 apgar) i o 21:02 córeczkę (Maja 47cm/2000g/7 apgar). Wszyscy przed porodem byli dobrej myśli, synek miał 20% szans, ale to zawsze były jakieś szanse. Następnego dnia z rana dowiedziałam się, że szanse na jego przeżycie są nikłe, gdyż nie oddycha samodzielnie, ponieważ przez wpp nie wykształciło mu się w pełni prawe płuco. W czasie ciąży wiedziałam, że będzie miał wykonana operacje ale po narodzinach nie mogli jej wykonać, gdyż jego stan był ciężki. Mieliśmy czekać aż się ustabilizuje. Niestety popołudniem przyszła siostra z zapytaniem czy chciałabym się pożegnać z synem, bo go tracimy... Pomogła mi się zebrać z łóżka i zjechaliśmy na oddział, gdzie leżał. Tej chwili nigdy nie zapomnę, leżał w inkubatorze taki malutki, ubrany tylko w pampersa. Miał pełno wkuć, rurek podłączonych do różnych aparatur... i tak ledwo oddychał, znaczy łapał powietrze. Pamiętam tylko te trzy ostatnie "łyki" powietrza i ten przykry dźwięk zatrzymania jego serduszka :( 17.11.2011 o 16:00 odszedł od nas. Dostał tylko jeden dzień życia w prezencie, który przyniósł mu tylko cierpienie... Nikomu nie chciałabym życzyć tego uczucia po stracie dziecka. Moja żałoba/depresja trwałą dość długo i gdyby nie wiara, mąż, córeczka i najbliżsi pewnie nie poradziłabym sobie.
Dziś mam trójkę dzieci(dwoje żywych) Filipka(16.11.2011/[*] 17.11.2011), Maję(16.11.2011) i Kamilka(10.07.2013)
|