Emilia3202 napisał(a): > Nie mogę tego zrozumiec bo wiem ze to dopieo przede mną.Ale nie chcę zęgnac sie z dzieckiem dopóki jest nadzieja,dopóki żyje........
Tego nie da się zrozumieć. Na to nie da się przygotować. U mnie dignoza była prosta. Dziecko wymaga operacji w jamie ustnej, skrócenia mięśnia języka tak aby się nie zapadał i nie dusił, wyciągnięcia dolnej żuchwy aby wogóle była, jej dobudowania tak aby zanikł niedorozwój. Mój synek rósł ale obie połówki jego twarzy były nie równe, i rosły w innym tępie zniekształcając z dnia na dzień coraz bardziej drogi oddechowe i przesuwając krtań. Bez operacji mój synek nie przeżyłby roku, wogóle cudem było że żył. Do operacji wymagana jest intubacja, której nikt nie był w stanie zrobić, bądź tracheotomia, na którą dawano 5% że dziecko zejdzie żywe z bloku operacyjnego, ze specjalnie dobranym personelem w innym szpitalu, to tyle co nic. A ja z tych 5% potrafiłam zrobić 150%, to jest siła nie gasnącej nadziei w matce. Wyrok oczywisty, tak jak oczywiste było to że codziennie przy jego nerwach z byle pierdoły mogło, i stawało serce, bo np. pani dr go badała. Logicznie i medycznie rzecz biorąc tu nie było nawet nadziei, było jedynie oczekiwanie, która z reanimacji się nie uda, albo która zakończona sukcesem będzie wymagała respiratora czyli będzie równoznaczna ze śmiercią, bo respirator wymaga intubacji. To jak błędne koło. Ja jednak zawsze wierzyłam, że mój syn zawsze ożyje, że żyć będzie wiecznie. Gdy jadąc po syna usłyszałam w słuchawce "poproszę lekarza" wiedziałam że coś się stało poważnego bo zawsze pielęgniarki ze mną rozmawiały bez problemu a jednak wmawiałam sobie że to pewnie jakaś nowa. Pamiętam całą rozmowę z pani dr, naszą anestezjolog, pamiętam jak opowiadała co się po kolei działo i doskonale wiedziałam co oznaczają słowa ale w nie nie wierzyłam. Ona mówiła zdarzył się nam rano incydent, wiedziałam że incydent oznacza zgon pacjenta, zbyt długo z nimi siedziałam i rozmawiałam, a jednak spytałam czy to oznacza że podpieli tlen i nie zabiorę go dziś a najwcześniej na 4-7 dni. Ona dalej, podłączyliśmy tlen, było gorzej, pojawiła się całkowita niewydolność oddechowo-krążeniowa, a ja na to ah, to podkręciliście tlen na maksa, daliście proszki na uspokojenie i śpi, czyli zabrać go mogę najwcześniej za 2 tyg. Tlen nie pomógł, lekarz zdiagnozował na szybko obustronne olbrzymie odmy płucne. Na co ja, czyli odbarczył oba płuca drenami i mały zostanie u was ze 3-4tyg, no pieknie. Przeleciał mi sen przed oczmi, który miałam dzień wcześniej, dakładnie taki jak mówiła pani dr tyle że w zakończeniu snu staneło serce a reanimacja się nie udała. Ale ja dalej swoje, ja zaraz będę, mogę go chyba zobaczyć. A ona ciągneła - w wyniku odbarczenia płuc nastąpiło ich bardzo silne pęknięcie. A ja swoje, czyli jeszcze przeszczep płuc, ale jak to zrobicie. W wyniku silnego pęknięcia płuc staneła akcja serca, najprawdopodobniej siła pekających płuc zmiażdżyła serce. A ja jak czubek: czyli reanimacja z defibrylatorem i teraz jest respirator, czy jest szansa że ja go chociaż za miesiąc zabiorę z tego szpitala do domu. Reanimacja trwała 1,5 godz, lekarz nie chciał przerwać, pamiętał że pani dzwoniła wczoraj i nalegała na dodatkowe badania bo przeczucie. Reanimację przerwała szefowa anestezjologi. Kiedy będę mogła zabrać syna? Tomek nie żyje, akcja reanimacyjna była bez skuteczna. Nawrzeszczałam jeszcze na nią że to kiepski żart prymaaprylisowy, że mój syn zawsze ożywa. Rozłaczyłam się wciekła i z niedowierzaniem w to co usłyszałam. Zadzwoniłam jeszcze raz, a pani dr starała się upewnić że ja nie będę jechała dalej samochodem, że jest ze mną ktoś to może je poprowadzić. Nie wierzyłam, że umarł. Odebrałam go z prosektorium, widziałam jak wkładają do worka, do trumny, jak zamykają auto i jechałam za nimi 132km i nadal nie wierzyłam że on nie żyje. Zastanawiałam się jak bardzo musi go boleć główka przy chamowaniu i ruszaniu, bo nie ma tam podusi. Nie wierzyłam choć wiedziałam. Masakra to były kolejne 4 dni do pogrzebu. Potem też była masakra jak patrzyłam jak ta sterta kwiatów miażdży mojego małego synka i miałam go ochotę stamtą wyjąć i zabrać do domu, resztka zdrowego rozsądku chomowała. Czekanie na wyniki sekcji zapawały niedowierzaniem, złością, chęcią zemsty i przywalenia komuś. Sekcja wykazała, to co najważniejsze, wystąpienie rozwarstwienie skóry w obrębie rurki tracheostomijnej i odmę śródpiersiową, dobatkowo niedodmę płucną i całkowite niedotlenieni mózgu.
Nawet jak dziecko żyje, nawet jak nie ma już żadnej nadziei, nawet jak wszyscy wokół mówią że nie ma nadziei matka zawsze zobaczy cały wielki changar wypełniony światłem, blaskiem i nadzieją. Matka stworzy nadzieję jeśli jej nie znajdzie. Matka to ślepa desperatka, która wie czego chce i to walczy, po trupach do celu.
Tego się nie wytłumaczy. To poprostu przychodzi taki moment, że wiesz że dziecko wie czego chce, i że tego żąda. I albo mu to dasz albo zrobi to bez ciebie. Tego się nie planuje, na to się nie da przygotować. To jest za każdym razem jest taki szok, tak jakby kowadło spadało ci na głowę, jakbyś dostawała w pysk od losu i rozjeżdżał cię rozpędzony konwuj ciężkiego sprzętu. Bezlitosny szok i niedowierzanie, z którym nie idzie się uporać tak łatwo. buleczka
Mama Tomcia (22.06.2007 - 14.02.2008) http://tomuskaczorowski.pamietajmy.com.pl
|