dlaczego.org.pl  
Forum dlaczego.org.pl  >> PORONIENIE
Nie jesteś zalogowany!       

moje Aniołki 26.04.2014; 03.05.2015
anniella  
09-05-2015 12:04
[     ]
     
Minął tydzień odkąd moja podróż w piękną podróż macierzyństwa, kolejny raz została brutalnie zakończona...
Od dziecka miałam jedno marzenia...piękne marzenie-duża, szczęśliwa rodzina. Nigdy nie wyobrażałam sobie swojego życia bez DZIECI. Kiedy trochę ponad rok temu zobaczyłam na teście ciążowym dwie (trochę niewyraźne- ale zawsze dwie) kreski - oszalałam! Radość przepełniała moje serce. Potem pojawił się niepokój. Szykowałam się wtedy do ślubu... umowa na uszycie sukienki podpisana...a co tu zrobić, przecież za 4 m-ce się w nią nie zmieszczę...nagle cały zamęt ze ślubem przestał mieć znaczenie... liczył się tylko "Ono"- Nasza Kochana Kropeczka. Chciałam jak najszybciej wziąć słub i zając się naprawdę ważnym zajęciem – oczekiwaniem na narodziny naszego pierwszego dziecka. Okazała się, ze wszystkie umowy udało nam się poprzekładać na wcześniejszy termin. W ciągu miesiąca przeorganizowałam całe wielkie przedsięwzięcie jakim jest zawarcie związku małżeńskiego. Czułam się rewelacyjnie. Niestety radość nie trwała długo. Na kolejnym kontrolnym USG okazało się, że serduszko Kropeczki nie bije. Łzy, smutek, bezradności i pielgrzymki po szpitalach i prywatnych gabinetach, gdzie słuchałam coraz to nowych teorii, nawet byłam świadkiem "zmartwychwstania", bowiem jeden lekarz dopatrzył się na USG nieregularnego bicia serduszka i orzekł, że ciąża jest żywa (choć nie była:( ). Szarpali mną na lewo i prawo...dawali nadzieję, ale podświadomie wiedziała, że wszystko skończone nic już nie mogłam zrobić. Trafiłam wreszcie do lekarza, któremu zaufałam i pozwoliłam się poprowadzić. Wylądowałam w szpitalu na jego dyżurze. Oczekiwałam na zabieg, który miał się odbyć rano. Niestety traf chciał, że na oddziale patologii ciąży nie było dla mnie miejsca. Położono mnie na porodówce, na sali z dwiema prawie rodzącymi kobietami, które cały czas były podłączone pod KTG. Stukot dziecięcych serduszek roznosił się po całej sali. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić. To były najgorsze momenty mojego życia. Niemalże zaraz po zabiegu, uciekłam ze szpitala, wypisując się na własną prośbę. Z sercem w kawałkach, łzami w oczach, robiłam dobrą minę do złej gry. Przeżyłam ślub, którym niestety nie potrafiłam się cieszyć. Paradoksalnie to całe ślubne zamieszanie nie pozwoliło mi się całkowicie załamać. Jednak mijały miesiące, a mój smutek nie odchodził. Mój mąż dwoił się i troił, zabierał na wspaniałe wycieczki, odganiał złe chmury znad mojej głowy. Nie pomagało- smutek wracał. Moje koleżanki zachodziły w ciąże, rodziły dzieci, ja jako dobra ciocia, kochająca wszystkie dzieci, zawsze z radością witałam je na świecie , po czym wracałam do domu i wylewałam morze łez... Wiedziałam, że jedynym lekarstwem na ten smutek jest podjęcie kolejnej próby. Racjonalne podejście do życia mojego Męża nakazywało zrobić nam wszystkie badania, jednak odwiodłam go od tego pomysłu, bo chciałam wierzyć, ze ta pierwsza próba (nieplanowana próba) to był tylko nieszczęśliwy splot okoliczności. Przecież jesteśmy zdrowymi młodymi ludźmi. Dlatego postanowiliśmy spróbować. Nie staraliśmy się długo o drugą ciążę. Pojawiła się ona prawie dokładnie rok po pierwszej (dwa miesiące po podjęciu decyzji o ponownym zajściu w ciążę). Marzec - dwie kreski - znowu radość pojawiła się w naszym życiu. Wierzyłam, że tym razem będzie dobrze...a gdy zobaczyłam i usłyszałam bijące serduszka Mojego Maleństwa- to była najpiękniejsza muzyka dla moich uszu. Wszystko zapowiadało się dobrze... od tego momentu snułam plany związane z Naszym Maleństwem. W myślach urządzałam dla niego pokój , uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Z racji wcześniejszych komplikacji obcięci byliśmy specjalna opieka, co wiązało się z dodatkową kontrolą na USG. Podczas jednej z wizyty - znowu zapadał wyrok...serduszko się zatrzymało, niedawno, może jeden dzień, może dwa temu. Moje serce też chyba się zatrzymało w tamtej chwili...niestety ruszyło dalej. Lekarz chcąc przeprowadzić mnie przez zakończenie tej ciąży jak najmniej boleśnie ( o ile to możliwe), dokonał zabiegu łyżeczkowania możliwie jak najszybciej. Nie wiem co jest lepsze, ten zabieg czy samoistne poronienie... wielokrotnie się nad tym zastanawiałam, jednak mając do mojego lekarza 100% zaufanie, oddałam się w jego ręce. Zabieg odbył się praktycznie bez bólu fizycznego, tylko moje zdrowie psychiczne bardzo ucierpiało. Nie potrafiłam wytrzymać natłoku tych wszystkich brzuchatych mam na oddziale, odsłuchów KTG... Wiedziałam, że kobiety, które są na oddziale, nie są tam bez przyczyny i na pewno ich serca są pełne obaw, ale one miały dla kogo walczyć- ja już nie. Dlatego wypisałam się na własną prośbę, jeszcze tego samego dnia ( po wcześniejszej konsultacji z lekarzem prowadzącym)...
...dopiero w domu dotarło do mnie tak do końca, ze znowu 'zostałam sama' . może jestem niesprawiedliwa, mówiąc w ten sposób, bo przy moim boku kroczy dzielnie Mój wspaniały Mąż, wspiera mnie... ale nie potrafi ze mną o tym rozmawiać. wiem, ze on też bardzo cierpi. Może nawet podwójnie, bo widzi mój ogromny smutek, którego nie potrafi ukoić. Nie wiem czy to minie...nie wiem czy odzyskam nadzieję, pewnie tak, bo przecież musimy wierzyć, ze będzie dobrze. Na razie nie jestem w stanie wstać rano i patrzeć z nadzieją w przyszłość.

Dziś idę z Mężem do lekarza, ustalić schemat działania. Chcemy zrobić wszystkie potrzebne badania...bo to już chyba nie mógł być drugi nieszczęśliwy przypadek.
Obawiam, się, ze wykryją jakąś anomalie, która przekreśli moje szanse na zostanie Mamą...Tak bardzo się tego boję…

Dużo napisałam. Opowiedziałam jedną z historii jakich tu wiele...niestety... Opowiedziałam ją tu, bo wiem, że tu mogę poczuć się zrozumiana. Moi Bliscy nie potrafią ze mną rozmawiać, omijają temat jakby to mogło sprawić ze o TYM zapomnę. A ja chyba nie CHCĘ i NIE UMIEM o NICH zapomnieć…26.04.2014 (*) ; 03.05.2015 (*)


To były moje dzieci,
Dzieci, którym nigdy nie nadam imion,
Dzieci, których nigdy nie przywiozę ze szpitala do domu pełnego ludzi oczekującej na cud narodzin Nowego członka Rodziny
Dzieci, których nigdy nie utulę w moich ramionach
Dzieci, od których nigdy nie usłyszę, "Kocham cię Mamo"

To są moje Aniołki, które teraz siedzą na jednej z chmurek...

… 


Re: moje Aniołki 26.04.2014; 03.05.2015
Wera  
18-05-2015 21:49
[     ]
     
Światełka dla Aniołków(*)(*)(*).
Dużo sił, wiary i nadziei. Poszukaj dobrego specjalisty, czasem droga do macierzyństwa nie jest prosta. Dużo informacji znajdziesz w podforum ciąża po stracie gdzie dziewczyny opisują swoje drogi do macierzyństwa. Serdecznie pozdrawiam. 
mama
Aniołka(25.04.2005r. 8tc)
Helenki ur-zm.25.03.2009r.36tc
Iskierki(20.02.2012r. 7tc) i ziemskiej trójeczki

Re: moje Aniołki 26.04.2014; 03.05.2015
aneta1979  
24-05-2015 14:36
[     ]
     
Witaj strata jest zawsze bolesna i nie da się jej wymazać z serca ona tam już na zawsze pozostanie wiem coś o tym jestem mamą 3 aniołków Dorotka w 35 tyg, Agusia w 39 tyg i Krzysiu 20 tyg i tak jak u Twoich kruszynek tak i u moich przestały bić serduszka musimy byc silne może następnym razem się uda musimy być dobrej myśli chociaż w tym momencie bardzo o to trudno . Pozdrawiam Aneta 
aneta

Re: moje Aniołki 26.04.2014; 03.05.2015
Eternity  
11-06-2015 13:34
[     ]
     
Witaj, przechodzę przez to samo.Pierwsza ciąża puste jajo płodowe poroniłam w 10 tygodniu. Kolejna ciąża...wielka radość bo przecież nie możliwe jest po raz kolejny żeby nic nie było..było USG 7 tydzień piękny zarodek ciut może mniejszy bicie serduszka 167, kolejne USG koniec 9 tygodnia i martwa cisza....nic za tydzień mam zabieg. Teraz mam dwoje ziemskich dzieci i dwójkę aniołków i ranę w sercu jak krater! 


::   w górę   ::
Przeskocz do :
Forum tworzone przez W-Agora