dlaczego.org.pl  
Forum dlaczego.org.pl  >> POCIESZENIE PO STRACIE
Nie jesteś zalogowany!       

Jak poradziliście sobie po stracie?
natkaszczerbatka  
27-11-2010 19:58
[     ]
     
Pytanie do tych, którzy pierwszy etap żałoby mają za sobą. Co Wam pomogło najbardziej? Wsparcie najbliższych? Rozmowy z przyjaciółmi? Zaangażowanie w pracę? Inne dzieci? Twórczość artystyczna? Wiara?

Mimo ośmiu lat, które upłynęły od chwili kiedy usłyszałam od lekarza słowa „bicia serca nie stwierdzam” nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Pewnie każdy potrzebuje swojej własnej recepty. Czasami dobrze jest, kiedy jest się w trudnej sytuacji wypisać sobie takie punkty – co zrobić, i według tego działać.

Co byście zaproponowali? 

Ostatnio zmieniony 27-11-2010 19:58 przez natkaszczerbatka

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
tacozapomniała  
27-11-2010 20:32
[     ]
     
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że ja nie robiłam nic, żeby sobie ulżyc. Może dlatego, że nie zdawałam sobie zupełnie sprawy, ze przeżywam żałobę, a dokładnie że powinnam ją przeżywać. Zależało mi tylko, żeby ukryć swoje uczucia, żeby jakoś życ. I żyło się "jakoś". Polegało to na zajmowaniu się dwojgiem starszych dzieci ( nie przypominam sobie nawet, czy im cokolwiek wyjaśniałam, mówiłam, co się stało. Może ktoś za mnie to zrobił, nie wiem), prowadzeniu domu, poza tym przygotowywałam się do obrony pracy magisterskiej. Było więc czym się zajmować, co nie znaczy, ze nie miałam czasu na rozpacz, przeżywanie i płacz. Na cmentarzu przez pierwszy rok bywałam co dzień, czasem nawet częściej. To pomagało. Dążyłam tez usilnie do tego, zeby jak najszybciej zajść znowu w ciążę - spodziewałam się, ze będzie to jedyny ratunek. Zaszłam po 2 miesiącach od śmierci synka, a po kolejnych 3 poroniłam. Wtedy zaczęła sie równia pochyła. Depresja, bezsens życia,myśli samobójcze, znikąd pomocy, bo przecież nic po sobie nie okazywałam (na pozór). Skądś tam pojawiał się głos rozsądku, że dalej tak nie można, muszę się ratować. Decyzją, która wówczas zaważyła na moim dalszym życiu było pójście do pracy.Odtąd zaczęło być coraz łatwiej. Czego nie polecam? Nieokazywania uczuć, ukrywania przeżyć, nierozmawiania o tym, co czujemy, pochopnej decyzji o kolejnej ciąży (ważne!). Polecam natomiast życie dniem codziennym, robienie tego, co do nas należy,płacz wtedy, gdy się chce płakać, rozmowę z kimś, kto chce nas wysłuchać, kontakty z ludźmi i podjęcie pracy. Bardzo ważna jest świadomość, że jesteśmy w żałobie i w związku z tym mamy prawo zachowywać się inaczej, niż zwykle. Trzeba wycierpieć "swoje", żeby było lepiej. 


Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
Grazyna74  
28-11-2010 14:34
[     ]
     
Tak, trzeba wycierpiec swoje jak to napisala poprzedniczka.W moim przypadku tak bylo.Wylalam hektolitry lez i przeanalizowalam sekunda po sekundzie wieczor i poprzednie dni kiedy odszedl moj Adrianek.I do dzisiaj nie znalazlam odpowiedzi dlaczego tak sie stalo, z jakiej przyczyny.30 stycznia minie 7 lat.To dlugo czy krutko? Nie wiem. Nie raz jak czytam tu jakas historie zrozpaczonej mamy to wraca do mnie moja historia i znowu odzywaja wszystkie emocje, i jest zle.A tak zyje "normalnie", mam jeszcze troje innych dzieci i musze jakos zyc.Ale chyba my wszystkie po stracie to tak jakby kaleka po amputacji nogi znowu powrocil do zycia i musi jakos zyc bo tak trzeba.Moja rana jest, zablizniona ale jest i tak juz zostanie.Bo przeciez blizny nie schodza do konca zycia.I ja chociaz mam trojke innych dzieci o swoim Adrianku nie zapomne nigdy i ma w moim sercu specjalne miejsce 
mama
Sary 2001, Aniolka Adrianka 2004-35tc(*), Eryczka 2008 i Olivi 2010
http://adrianekkruger.pamietajmy.com.pl/


Ostatnio zmieniony 13-07-2011 21:46 przez Grazyna74

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
Mimbla7  
28-11-2010 21:22
[     ]
     
Witajcie, mimo że mój synek umarł niedawno (19.10.2010) to mam wrażenie, że minęło od tego momentu już znacznie więcej czasu, może dlatego że praktycznie od samego urodzenia (12.08) (a nawet jeszcze wcześniej w ciąży) żyliśmy z tą perspektywą, że może odejść. Zaraz po porodzie lekarze powiedzieli mi, że może nie przeżyć nocy, więc trudno to sensownie wytłumaczyć, ale część żałoby przeżyłam jeszcze gdy żył (69 bardzo trudnych ale jednocześnie pięknych dni). Pierwszy etap żałoby, taki w którym czujesz, że świat się zatrzymał i już nigdy nie będziesz już żyć normalnie, mam za sobą. Co mi pomogło?
-dużo płaczu
-rozmowy z ludźmi, wspominanie i opowiadanie o naszych wspólnych 69 dniach
-praca
-robienie planów na najbliższy czas ( w tym też planowanie kolejnej ciąży)
-dwa wyjazdy w góry
-poezja za nazwanie tego co trudno ubrać w słowa (szczególnie ,,Funeral blues" Audena)
-pisanie maili do przyjaciół, zapisywanie swoich emocji i stanu ducha
-alkohol (ale z umiarem)
-kupowanie mieszkania,czyli szukanie, oglądanie, załatwianie formalności, dużo stresu ale paradoksalnie był on pomocny, dobrze było mieć czymś zajęte myśli
-wizyty na cmentarzu (ale przyznam, że wolę rozmawiać z nim na zdjęciu niż stojąc nad jego grobem; jakoś sobie nie mogę tego poukładać w głowie, gdzie on teraz jest...)
-to forum
-mój mąż (zdecydowanie powinien być na pierwszym miejscu listy), to że nie unika rozmów o Emilku i jest super tatą
Mama Emilka (12.08-19.10.2010) 
Mimbla7

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
patrycja grzybowska  
28-11-2010 23:03
[     ]
     
u mnie mimo iz minie 4 lata 30 listopada to nadal rana po stracie synka jest swieza nie umiem odpowiedziec sobie ile musi minac czasu zebym wiedziała dlaczego? chyba nidy sobie nie odpowiem na to pytanie chyba po prostu Bóg mnie wybrał juz na poczatku ciazy aby byc matka Aniołka
wiem ze to zaszczyt nie kazdy moze miec swojego osobistego Anioła Stróza.
U mnie minał etap płączu i zadreczania sie ze to moja wina , dlaczego ,
bardzo pomogło mi to forum , moi przyjaciele , pisanie o swoich uczuciach , mówienie i wspominanie i nadal mi to pomaga 
mama- ANDRZEJKA ur.w 24 tyg.ciązy (ur.30.11.2006- zm. 3.12.2006)
mama 6 letniej Amelki
i malutkiego Antosia

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
Urszula  
29-11-2010 12:02
[     ]
     
W piątek miną dwa lata, a ból jest ciągle taki sam...Jednak żyję i potrafię być szczęśliwa choć nigdy nie w pełni.
Co mi pomogło?
1. Mój mąż i mama. Chociaż chcieli bym szybko sobie ze wszystkim poradziła, to po wizycie u psychologa dali mi więcej czasu. Pomagali mi będąc ze mną cały czas. Opowiadając mi o Synku. Ciągle powtarzając, że to nie moja wina i że byłam najlepszą mamą. Pilnując bym dbała o swoje zdrowie tzn jadła, dbała o wygląd, piersi ....
2. Powrót do pracy. Koledzy którzy o nic nie pytali, nie dziwili się moim humorom. A szczególnie to że nikt mi nie odpuszczał tylko dostałam odpowiedzialne zadania tak jak przed ciążą.
3. Płacz, płacz do bólu, do utraty tchu, do gorączki, wycie. Jak się powstrzymywałam to dostawałam spięcia mięśni tzn nie mogłam się nagle ruszyć.
Teraz też czasem tak płaczę, ale już nie często i gdy jestem sama.
4. Pogrzeb. Prawdziwy, jak dorosłego człowieka. I ludzie którzy na ten pogrzeb przyszli. Wszyscy sąsiedzi, koledzy z pracy, uczniowie. Dali mi poczucie że mój Synek choć krótko żył był dla nich też ważny.
Teraz gdy widzę "obcy" znicz na grobie to też mnie to cieszy. Po prostu czuję że mój Piotruś żył nie tylko dla mnie, że to Dzieciątko istnieje w pamięci innych. To ważne dla mnie.
5. Forum. Może nie pisałam tu za często i nie ze wszystkim postami się zgadzam (moje dziecko nie jest Aniołem). Jednak świadomość że nie jestem wyjątkowa, a przede wszystkim, że nie jestem złą matką bo takie rzeczy się dzieją bardzo mi pomogło.

Odradzam szybką ciążę po stracie. Nie dla każdej z nas jest to dobre wyjście. Ja zaszłam ponad rok później a i tak musiałam bardzo uważać na nerwy. Dzisiaj mam drugiego Synka. Jest moim szczęściem, ale nie ukojeniem w bólu. Wojtuś ma mamę która czasem smuci się bo bardzo tęskni za jego braciszkiem. Jest moim drugim dzieckiem, bardzo kochanym, wyczekiwanym, moją radością.

Jeszcze o jednym chcę tu napisać. Zaraz po stracie czasem trudno jest się dogadać z mężem. Ja nie rozumiałam, wręcz złościłam się że mój nie rozpacza. Dopiero któregoś dnia spojrzałam mu w oczy, on cierpiał podwójnie bo bał się że i mnie straci. Poza tym to normalne że fala bólu i tęsknoty przychodzi do nas w innym czasie, trzeba to umieć uszanować. 
Ula

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
joanna  
29-11-2010 12:54
[     ]
     
minęło 5 lat a ja sobie nadal nie"poradziałam"stram sie nadal"radzić jakoś",uświadomiłąm sobie jedynie moją bezsilnośc wobec śmierci mojego dzicka,wiem że mój płacz- wycie w poduszkę nic nie zmieni a mimo wszytko robię to nadal,codziennie tęsknie i o niej myśle,to co sie dzieje w moim życiu po jej smierci jest zawsze korygowane myslami"jakby było gdyby ona była z nami",po jej śmierci dane mi było cieszycsie 2 zrdowmi synkami kocham ich do szaleństwa, do tej pory bacznie sie przypatruje im,porównuje fizyczne podobieństwo jako rodzeństwa,wiem że śliczne oczka małego Bartoszka są tak bardzo podobne do jej oczek a usta Igorka to jej usteczka,nie mam żadnego jej zdjęcia starm sie codziennie ostwarzać obraz jej twarzy w pamięci żeby nic mi nie umknęło mimo upływającego czasu, zastanawiam sie czy "charkterek"Igorka bo ma chłopak charakterek nie ma co też byłby jej cechą. Odwiedzam ja czesto,niektórzy dziwią sie po co tak latam na ten cmentarz- bo muszę, bo tam jest moje dziecko, tam pochowano cześc mnie.Nie szanuje ludzi, rodziny którzy o niej nie pamiętają bo to że jej nie ma teraz nie znaczy że nie ma jej wogóle i że jej nie było.Uczę Igora i naucze również Bartosza pamięci o niej, to że któś pamiętao niej jest dla mnie bardzo ważne.
Po jej śmierci myśli zapełnił mi szybki powrót do pracy dziś wiem że to było dobre.Mąz pomógł bardzo były cieżkie czasy nienawidziałm go za to że nie rozpacza w ten sposób co ja ale to właśnie jego twardość charakteru pozowliła nam przetrwaćwiemżeto dla niego też był cios tylko okazuje to zupełnie inaczej wiem to dopiero teraz.Niby jest normalnie , dom rodzina praca ,chwile mniej lub bardziej szceśliwe ale jakieś to wszytko wyblakłe bez niej, nauczyłam sie doceniać rzeczy ważne bo jakie znaczenie może miećbłachy przyziemny problem który mozna rozwiazać w jakiś sposób przy tym co nieodwracale śmierci mojego dziecka 
joanna mama anielskiej Juleńki 21-22.10.05(*) i Igorka 24.07.07 i małego Bartoszka 07.09.2010

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
hannah  
29-11-2010 22:27
[     ]
     
Ja nie poradziłąm sobie i nie wyobrazam sobie nawet że bede w stanie sobie z tym poradzic...
Na ten moment jestem zawieszona w nicości, jest tylko ta chwila, bez planów ,bez celów, ...
rytm dnia i spraw wyznaczają dzieci ziemskie
...............
nie wiem co będzie 
Hannah mama Majeczki (38tc *+ 15.01.2010) i Zuzi i Mikołajka

majaknopek.pamietajmy.com.pl

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
kasiasledziewska  
11-07-2011 23:42
[     ]
     
mi pomogła przyjaciółka ,była zawsze jak potrzebowałam rozmowy ,chłopak który płakał jak dziecko kiedy leżałam w szpitalu po zabiegu łyzeczkowania , ale dzięki temu czułam że nie jestem z tym sama.To był 8 tc.mineło ponad 9 lat .na dziecko zdecydowalam się po 5 latach (tak panicznie bałam sie że historia się powtórzy i nie usłyszę bicia serduszka , i okaże się że zarodka brak)Obecnie mamy 2 dzieci w tym jedno chore.Mój ówczesny chłopak od 5 lat jest moim mężem i wiem że cokolwiek nas w zyciu jeszcze spotka to zawsze będzie przy mnie.Żałoba po stracie dziecka pozostaje w matce na całe życie ale łatwiej jest z nią żyć jeżeli czasami można komuś powiedzieć co się wtedy czuło.na to forum trafiłam dopiero kilka miesięcy temu szukając rodziców dzieci z ta samą chorobą , i myslę że ono daje niesamowite wsparcie.ja nie mam grobu mojego aniołka ,i jak czytam posty mam które mają dzieci na cmentarzu to mi serce pęka ,bo wiem że mi jest o wiele łatwiej wiec nawet nie wiem czy mam prawo tu pisać. 
kasia sledziewska

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
deli  
29-11-2010 22:52
[     ]
     
Ja potrzebowałam mówić o Synku, bo chciałam żeby inni wiedzieli jaki był dzielny i cudowny. Bardzo chciałam żeby wszyscy pomimo tego że nie zdążyli poznać Franusia, mogli wiedzieć jaki był dzielny... myślę, że to było wynikiem patrzenia na walkę naszego Synka, na Jego cierpienie... Poczucie że nasz maleńki Franuś tyle wycierpiał nie pozwalało milczeć...
Ta rozmowa przynosiła ukojenie. Tak było zaraz na początku teraz jest inaczej, teraz dokładniej dobieram słuchaczy, już nie każdemu chcę o Franusiu mówić... ale wtedy rozmawiałam często i to pomagało.
...ale o poradzeniu sobie tu mowy być nie może, bo sobie nie radzę. 
mama Franusia (7.03.2010 -14.04.2010) oraz Stasia, Julka i Wojtusia
Moje Skarby!
http://franciszekjakubkoziol.pamietajmy.com.pl

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
sylwia1975  
30-11-2010 14:30
[     ]
     
hm......... przestalam sie wstydzic ze mam 3 aniolkow tam,reakcje az 3 ,tak az 3 owszem moge wytlumaczyc co bylo glowny powodem,moja choroba krwi,ktora nie uwazano w ginegologi za grozna,moje dzieci istnialy i istniec beda,mam w rodzinie zacofanych czlonkow rodziny np moja mama,dla niej to wstyd.Ale dla mnie nie,i to sie liczy.po starcie wyplakalam swoje,pzecierpialam i tak jestem dumna z moich dzieci,duzo sie od tego czasu nauczylam.Chyba bog wystawil mnie na probe.Dalam rade,bylo ciezko i warto. 


Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
Ana  
25-07-2011 00:16
[     ]
     
Po stracie córeczki pomogło mi urodzenie synka. Chyba najbardziej. Synek urodził się rok po śmierci córeczki i jest zdrowy i jest moim szczęściem. Pomógł mi mąż, który mnie słuchał miesiącami, pomógł mi płacz niekończący się, nigdy, do dzisiaj. Moje życie złamało się trzy lata temu. I dałam sobie dużo tolerancji - mogę być zamknięta, nie muszę uśmiechać się do ludzi, mogę płakać, nie udaję, kiedy jestem smutna. Straciłam wielu znajomych, ale tak jest lepiej. Moja córeczka przez trzy miesiące walczyła o życie, był przy nas mój mąż i jedna przyjaciółka. Reszta przyjaciół i znajomych bała się, nie wiedziała co zrobić, nie wiem co myśleli. Długo po śmierci córeczki nie dopuściłam ich do mojego życia. Bardzo leczy czas - niestety nie da się go przyspieszyć. Z upływem miesięcy zaczęłam się uśmiechać, czasami łapałam się na tym, że czułam się szczęśliwa, że znowu cieszyło mnie życie - ale ten proces leczenia był poza mną. Przed Panem Bogiem stawałam w milczeniu i tylko płakałam. To się praktycznie nie zmieniło do dzisiaj. Myślę, że pomogło mi też przeświadczenie, że można żyć będąc nieszczęśliwą. Banalne - prawda? Dla mnie było jednak odkryciem. Przez długi czas żyłam, wstawałam z łóżka, szłam do pracy będąc głęboko nieszczęśliwą i z odkrywczą myślą, że wcale nie trzeba być szczęśliwym, żeby żyć. A czas robi swoje... 
Ana

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
atusia13  
25-07-2011 19:45
[     ]
     
Minęły 4 miesiące...Czy sobie poradziłam nie wiem. Są dni, że trzymam się dzielnie i mam wrażenie, że panuję nad wszystkim ,a są takie dni, że łzy leją się ciurkiem już na sam widok zdjęcia Marcelka. Czas nie leczy ran, ale jak któraś z mam ładnie napisała - "czas uczy nas żyć z tym bólem". Największą pomocą dla mnie od zawsze są najbliżsi - rodzice, mąż, a od czasu mojego pierwszego zalogowania na forum także i Wy kochane mamusie. 
Beata
Mama Marcelka z wadą letalną ur.14.05.2009 - zm 24.03.2011 http://funer.com.pl/epitafium,marcel-wysocki,5849,1.html
Ostatnio zmieniony 25-07-2011 19:46 przez atusia13

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
petszopek  
28-07-2011 12:22
[     ]
     
minelo juz ponad dwa miesiace i choc serce peka kazdego dnia to znalazlam ukojenie na silowni. Spedzam tam codziennie po 2 lub 3 godziny, pozwala mi to rozladowac stres i napiecie, odciaga mysli i pozwala skupic sie tylko na sobie; dodajac pewnosci siebie, ktorej tak bardzo zabraklo mi z chwila odejscia Zosi. Staram sie wrocic do formy z przed ciazy, zeby szybko pozwolic sobie na kolejna ciaze. Tylko kiedy spojrze w te malenkie oczyska powiem , ze sobie poradzilam. N a razie, ucze sie z tym zyc.Siedzac w domu i tonac w myslach nic nie zdzialam, zycia to mojemu dziecka nie zwroci a mnie wpedzi w gleboka depresje. Codziennie pozwalam sobie tez zaplakac, nad grobem mojej coreczki. Staram sie po porstu normalnie zyc 
Mama Zosi *19/05/2011+ (39tc),
http://zofiaannadrabiuk.pamietajmy.com.pl
Mama Rysia ur 19/04/2012;teraz mam dla kogo zyc!!

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
fiszka  
04-11-2012 19:13
[     ]
     
To stary wątek, ale ja jestem na początku drogi i mówienie o tym jak to się zaczęło i co działo się na początku bardzo mi pomaga. Powiem więc i tutaj. My mieliśmy dużo szczęścia, bo od początku trafiliśmy na pomocnych ludzi i mieliśmy wsparcie od najbliższych. Ale to co najważniejsze to pożegnanie córeczki. Po porodzie zostaliśmy z nią sami na dwie godziny, mogliśmy ją przywitać i pożegnać jednocześnie. Była z nami moja przyjaciółka (położna) i nasi rodzice i oni też Maleńką żegnali. Drugie pożegnanie Maleńkiej było tuż przed pogrzebem, widzieliśmy ja ubraną w sukieneczkę, którą jej kupiliśmy. Wyglądała tak ślicznie. I trzecia ważna rzecz to pogrzeb i to, że sami zanieśliśmy trumienkę do grobu. To zasugerował nam ksiądz i bardzo jestem mu wdzięczna, choć bałam się, że nie dam rady. Jednak daliśmy i to, że tak się stało i rozmowy o tym dały nam potem dużo siły. Myślę, że warto się nie bać, albo raczej bać się a mimo to iść i robić to, czego się boimy. To wszystko było możliwe dzięki mojemu mężowi, który okazał się być cudownym człowiekiem. Załatwiał wszystko, a ja chodziłam za nim jak cień, robiłam co mi kazano, ale teraz wiem, że to było ważne. Pomagała mi bardzo obecność męża, od początku był blisko, w szpitalu byliśmy cały czas razem, mógł zostać na noc, był przy porodzie, przecinał pępowinę, trzymał córeczkę do chrztu. Bardzo jestem mu wdzięczna i dumna z niego. Zrobiliśmy Maleńkiej zdjęcie i choć nie chcieliśmy tego, teraz jesteśmy wdzięczni, że nas do tego namówiono. W szpitalu pomogło zachowanie personelu. Myślę, że mogę powiedzieć, że "rodziłam po ludzku". Było tak jak być powinno - z empatią. Był jeden mały zgrzyt, ale to mam nadzieję wyjaśnimy z ordynatorem. Tylko musimy się zebrać i tam znowu pójść.
Nie poradziliśmy sobie, ale to co stało się na samym początku bardzo nam pomogło przejść przez ten pierwszy etap zupełnie czarnej rozpaczy. 
-----
Moja Oleńka (41tc) *+21.09.2012

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
zgrywus  
05-11-2012 11:04
[     ]
     
Cieszę się, że miałaś wokół siebie dobrych ludzi. To bardzo ważne. Jak czytam co niektórzy musieli przejść przy pożegnaniu swojego dziecka to się załamuję. Całe szczęście coraz częściej jest lepiej, świadomość personelu medycznego rośnie.
Wsparcie męża też jest nieocenione. Jaką siłą musi się wykazać człowiek, któremu zmarło wyczekiwane dzieciątko, a musi się „trzymać”, by załatwić wszystko i dać jeszcze odpowiednie wsparcie swojej żonie, zrozumieć ją, jej inny niż męski, matczyny żal. Ktoś taki u boku to prawdziwy skarb.

U nas nie wszyscy w szpitalu się wykazali, ale trafiliśmy na dobrą położną. Gdy weszła na salę mówiła tak czule o naszej córeczce, że byłam pewna, że nie doczytała jeszcze, że dziecko nie żyje. Ona też pozwoliła nam pobyć z dzieckiem, namówiła na zrobienie zdjęć, zrobiła nam też odcisk stópki i rączki. Mi się to wydawało nie na miejscu, żeby fotografować zmarłe dziecko, ale teraz jestem jej ogromnie wdzięczna, a córcia na zdjęciu wygląda ślicznie jak śpiący aniołek.

Takie prawdziwe pożegnanie to na pewno dobry początek (jeżeli coś tu można w takim temacie nazwać „dobrym”) uporania się ze stratą ukochanego dziecka.
Życzę Ci dużo siły na dalszej drodze. Twoja Oleńka nad Tobą czuwa i zawsze będzie z Tobą
Pozdrawiam. 


Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
fiszka  
05-11-2012 18:29
[     ]
     
Masz rację. Jak czytam niektóre historie faktycznie włos się jeży na głowie.
To, że masz zdjęcia tuż po urodzeniu to jest super. My nie chcieliśmy, a teraz bardzo bym chciała je mieć. Ja wiem, że moja córeczka inaczej wyglądała zaraz jak się urodziła, a inaczej po kilku dniach i sekcji. Odcisk stópki to by chyba była moja najcenniejsza relikwia. Takie rzeczy bardzo pomagają.
Podobnie z najbliższymi. Czasem dzięki nim łatwiej radzić sobie ze stratą, a czasem trudniej. Kiedy nie rozumieją, albo mówią rzeczy, które jeszcze bardziej ranią. Myślę, że moi rodzice i teściowie przez to, że byli w szpitalu i widzieli Maleńką po porodzie tak reagują. To była wyczekana wnusia, której nigdy miało nie być zdaniem lekarzy.
Jest jeszcze jedna rzecz, która mi pomaga radzić sobie. To pisanie listów do córeczki. Potem te listy czyta mój mąż, a czasem są rzeczy, które łatwiej mi napisać, bo ich powiedzenie jest za trudne. A tak wiem, że on wie. I to jest dla mnie bardzo ważne, bo tylko wtedy będzie rozumiał co ja czuję.
Dziękuję Ci za dobre słowo. Chcę wierzyć, że Oleńka w jakiś sposób jest ze mną. 
-----
Moja Oleńka (41tc) *+21.09.2012
Ostatnio zmieniony 05-11-2012 18:31 przez fiszka

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
masza  
23-11-2012 20:48
[     ]
     
A ja myslalam, ze sobie radze ale jest coraz gorzej. Minal wlasnie rok od odejscia naszej Magdusi, a tesknie coraz bardziej, boli tak samo. Myslalam, ze troche by pomoglo, gdyby Madzia miala rodzenstwo, ale minal rok i...nic. Nie wiem, czy jeszcze jest szansa na inne dzieci. Wrócilam do innej pracy niz moja i poczatkowo dawalam rade a teraz wysiadam. Ten brak celu zycia, takie poczucia ze zyje po nic, dla nikogo, to nie przemija, wrecz rosnie. Rodzina... moja jedyna rodzina to mama, która sie dziwi, ze "jeszcze nie zapomnialam". Przyjaciele...wiekszosc zniknela, a ci, którzy zostali maja male dzieci i nie zawsze to wytrzymuje. Maz...gdzies tam jest w swoim swiecie. Przez pewien czas staral sie pomagac ale to minelo. Tak bardzo bym chciala dolaczyc do córeczki...

http://magdalenkasypien.pamietajmy.com.pl/ 


Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
zgrywus  
24-11-2012 15:39
[     ]
     
Masza, czytałam już kiedyś historię Waszej Magdusi. Strasznie mi przykro, że straciłaś swój Skarbek.
Bliscy czasem dobrze chcą, ale nie umieją pocieszać. Zapomnieć o swoim dziecku się nie da, żadna z nas nawet tego nie chce, chcemy żeby nasze dzieci żyły w naszej pamięci. I niezależnie od tego ile dzieciaczków przyjdzie na świat po tym utraconym tamto zawsze będzie w sercu.

Co do starań o rodzeństwo dla Madzi to nie poddawaj się proszę, wiem jak zniechęcające są takie próby, które nie przynoszą efektu, a cały czas jeszcze nas zjada tęsknota za dzieckiem, które odeszło. Ale szanse macie nadal. Twoje życie ma sens i cel, jak każde życie. Jesteś potrzebna mężowi, mamie i kto wie komu jeszcze w przyszłości.
Pozdrawiam serdecznie. Życzę dużo sił i odzyskania wiary w szczęśliwą przyszłość. 


Re: Jak poradziliście sobie po stracie? -do "zgrywus"
masza  
24-11-2012 19:47
[     ]
     
Dzieki bardzo za próbe dodania otuchy. Tak bardzo tego potrzebuje...To naprawde wspaniale, ze sa jeszcze na swiecie tacy ludzi jak Ty, dajacy wsparcie, odrobine zrozumienia. Mam naprawde ciezkie chwile, dni, miesiace.
Bardzo dziekuje 


Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
Ann-Marie  
24-07-2014 01:58
[     ]
     
Minęło 1,5 roku, dopiero nie dawno postanowiłam tu zajrzeć, choć, jak czytam wasze wypowiedzi to ciągle płaczę. Mówi się, że człowiek powinien się pogodzić ze stratą do roku czasu, w przypadku dziecka to niemożliwe moim zdaniem. W czasie kiedy byłam w ciąży 7 moich koleżanek nosiło maluszki pod sercem, bądź rodziły w ciągu tego okresu, wszystkie urodziły, ja nie. Jestem ponoć jedną na 10. Na początku obwiniałam wszystkich i siebie najbardziej, że nie dopilnowałam, że nie zareagowałam, ze przeoczyłam i tysiąc wyrzutów. Straciłam dziecko w 32 tyg. Z mężem kupiliśmy już całą wyprawkę, łóżeczko, a został do kupienia wózek, wanienka i materacyk. Nie zapomnę tego dnia, kiedy trafiłam na oddział patologii ciąży i tych słów "bardzo mi przykro, ale ..." Myślałam, że świat się skończył. Zaczęły się telefony, smsy z dziwnymi słowami, które nie chciałam czytać i słuchać i ciągle tylko: "jak się czujesz?" Czułam się, jak w jakimś totalnym niebycie, jak wygląda Piekło - myślę, że podobnie. Umarła część mnie i została pustka nie do wypełnienia, bo nawet jeśli będę miała następne dziecko to nie wypełni ono pustki po Dawusiu. Ukojenie dała mi rozmowa z księdzem, wytłumaczył mi, że Dawuś jest w najcudniejszym miejscu we Wszechświecie, że nigdy nie dozna trosk, bólu, braku szacunku i innych strasznych doświadczeń, jakie nas spotykają na tym padole. Że Bóg go wybrał, bo stwierdził, że będzie on niezastąpiony w jakiś niezwykle ważnych zadaniach w Niebie, on jest szczęśliwy, jest z nami, czuwa nad nami ciągle. Może uważacie, że to głupie, nie byłam wcześniej wielce wierząca, teraz też nie jestem, ale ciągle wierzę, że ta śmierć musiała mieć jakiś cel, bo jeśli nie miała to najlepiej się położyć i już więcej nie wstać. Wmawiałam sobie codziennie, że Dawuś jest niezwykle ważny dla Boga, ze ma zadania jedyne w swoim rodzaju, że opiekuje się nim Matka Boska, a lepszej mamy nie można sobie wyobrazić i do tego kochają go rodzice z ziemi, myślą o nim codziennie, tęsknią, ale w głębi duszy cieszą się, że jest mu wspaniale. I tak codziennie od 1,5 roku ta sama mantra - on jest szczęśliwy - tak tysiące razy, żeby w to uwierzyć, w końcu wierzysz, kiedy w śpiączce widzisz swoje synka z wieloma innymi dziećmi w jasnej poświacie, śmiejących się i bawiących sie. Czuje, że to był znak, nie wiem, czy to mózg spłatał mi figla, że tak bardzo marzyłam, żeby się z synkiem skontaktować, że mózg stworzyl ten obraz, czy może naprawdę dotarłam tam, on mi pokazała, że mogę być spokojna i mam wracać, bo tu jest moje miejsce, a my kiedyś będziemy mieli całą wieczność na spędzenie ze sobą czasu. Czuję, że onjest blisko mnie, że mnie chroni, ze pomaga mi rozwiązywać trudne sprawy, że mogę w każdej chwili z nim sobie porozmawiać w moich myślach. Jaka rada: spróbujcie uwierzyć w ten chory sens śmierci, w to że to maleństwo odczuwa nieopisane szczęście i jest wśród istot, które go kochają bezgranicznie i niezmiernie i jeszcze ma w tym świecie ludzi którzy o nim myślą, mimo, że często płaczą. Mam chwile załamania, mam obrazy z porodówki, które powoduje, ze drętwieje, też pytam sie dlaczego? co ja tak strasznego zrobiłam? ale za chwilę powtarzam "mantrę"- nie wiem czemu, ale to mi pomaga. Mój stan ogólnie nie jest stabilny, chodziłam do psychologa z NFZ na sześć 15 sesji, zanim coś się powiedziało to sesja się skończyła - nie wiem, czy to był jakiś większy sens, ale coś do mnie doszło, do tego jeszcze przez dłuższy czas brak pracy, marazm i apatia i ciągłe pytania co jest ze mną nie tak. Każdy dzień to dla mnie nowa walka z moimi "demonami", mam nadzieję, że mój Dawusiek mi pomoże, wesprze mnie, nie da mi się poddać, tylko w nim pokładam nadzieję, jest moim Aniołkiem, Opiekunem, Moją Opoką, kiedy płacze, z nim rozmawiam czuje ulgę, naprawdę, jakąś przedziwną błogość. Dziękuję, że jesteś Syneczku, mimo, że po Drugiej Stronie ... Życzę nam ukojenia naszego bólu, pogodzenia się z tym co nas spotkało, więcej pogody ducha, bo nasze dzieciaczki będą bardziej szczęśliwe, jak my będziemy szczęśliwsze, pogodzone z sytuacją. O to moja historia, nie wiem czy was pocieszyła, nie wiem czy dala wam nadzieję, ale mi to pomaga. To prawie elaborat, wybaczcie, ale musiałam się uzewnętrznić, w końcu :) 
Ann-Marie

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
Nika07  
18-09-2014 14:40
[     ]
     
Od śmierci mojego synka minęły zaledwie 2 miesiące, więc jestem dopiero na początku drogi, ale może i moje doświadczenia pomogą innym osieroconym mamom...
...i ojcom. Bo właśnie o tym trzeba pamiętać, że nie jesteśmy w naszym cierpieniu same. Tatusiowie też tęsknią, też mają złamane serca, tylko inaczej to okazują.
Co pomaga?
Rozmowa.
Ja rozmawiam z mężem o swoich uczuciach kiedy tylko tego potrzebuję. Mam to szczęście, że on od tego nie ucieka, nie ma dość. Jeśli nie masz kogoś takiego przy sobie, pójdź do psychologa. Choćby po to, żeby się wygadać. Emocje wypowiedziane na głos łatwiej się układają.
2. Praca/zajęcie.
Ja tuż po śmierci Antosia trzymałam się nieźle, ale nie potrafiłam usiedzieć w miejscu. Pomagało mi sprzątanie, gotowanie, pieczenie. Najtrudniejsze chwile słabości fizycznej, ze względu na kiepski stan po cesarce i szpitalu, kiedy nie miałam siły nic robić. Później bardzo pomógł powrót do pracy. Chociaż średni ze mnie teraz pracownik, mam swoje momenty zawieszenia, są dni kiedy niewiele zrobię w ciągu dnia, to praca jest tą kotwicą, która trzyma mnie w rzeczywistości.
3. Zmiana otoczenia, wyjazd.
Kiedy po pogrzebie zostaliśmy z mężem sami, doszliśmy do wniosku, że zwariujemy jeśli nie wyjedziemy. Spakowaliśmy się i wyjechaliśmy. Nie było nas prawie miesiąc. Byliśmy nad morzem, nad jeziorem, w domu rodzinnym. Problemy nie znikają, ale z dystansu naprawdę łatwiej się z nimi uporać.
4. Spotkania z ludźmi
Choć na początku nie miałam na nie ochoty, to za namową męża wróciłam do ludzi. Dobrze jest posłuchać o normalnym życiu. Choć w głębi duszy masz to wszystko o czym inni rozmawiają głęboko gdzieś, to dobrze jest oderwać myśli.
5. Film, książka, muzyka
Z takich samych powodów co spotkania z ludźmi. Do mnie bardzo trafiła i dodała otuchy piosenka Kari Amirian: https://www.youtube.com/watch?v=-JnsQrLvPLk głównie ze względu na jej tekst - jakby ktoś dokładnie opisał mój stan i moją sytuację.
6. Sport, aktywność
Kiedy się zmęczysz, oczyszcza się umysł. Dobrze jest też szybko wrócić do formy. 
Mama Antosia *15.07.2014 +16.07.2014

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
Nika07  
18-09-2014 15:16
[     ]
     
Dodam jeszcze, że pomogła mi bardzo modlitwa, chociaż moja relacja z Bogiem jest teraz skomplikowana.
Pomyślałam też sobie, żeby zrobić sobie szkatułkę z pamiątkami o Antosiu: włożę tam zdjęcie po urodzeniu, zdjęcie USG, skarpetki, które zrobiłam dla niego na szydełku...zawsze będę mogła do niej zajrzeć, to tak jakbym spotkała się ze swoim synkiem... 
Mama Antosia *15.07.2014 +16.07.2014

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
Ewka  
10-10-2014 14:57
[     ]
     
34 miesiące od straty córki, co mnie pomaga, praca, rozmowa z psychologiem wyrzucenie na głos mojego cierpienia, przyjaciół nie pozostało nic, tylko mąż i dzieci, wnuk to jedyne szczęście gdzie myśli są tylko przy nim, krótkie chwile zapomnienia - trochę normalności.
Trudno jest poskładać coś, co raz pękło, już nigdy nie będzie tak samo, są dni gdzie jest trochę lżej, a tu nagle przychodzi wielki smutek. Staram się ciągle coś robić nawet szydełko wróciło do łask, aby tylko myśli były zajęte, staram się czytać.
Na zewnątrz wyglądamy na normalną rodzinę ale tak nie jest, cały czas uczymy się żyć w tej nowej rzeczywistości, z bólem też da się żyć.
Czasami wydaje się człowiekowi, że ona gdzieś wyjechała i że zadzwoni, że przyjedzie w odwiedziny, a za chwilę myśli, że jej nie zobaczę, okrutne życie nie zadaję pytania dlaczego nie znam odpowiedzi.
Dni mijają tak szybko, a ja dalej jestem w żałobie nie ukrywam nic, nie przejmuje się tym co ludziska gadają, to jest moja sprawa, trudno radzę sobie jakoś, budząc się myślę o Ani, i czasem zastanawiam się jak to wszystko wytrzymuje.
Ja sama poszłam zidentyfikować ciało kobiety czy to moja córka, nie wiele pamiętam z tego tylko jej włosy, jak dzwoniłam do męża nie pamiętam, to że sama ją ubierałam nie dałam nikomu jej ubrać, ja ją widziałam pierwsza i ja ją zobaczyłam ostatnia.
Załatwianie spraw z pogrzebem tylko ja i mąż cały czas razem, rozbity samochód w nim jej rzeczy porozrzucane też trzeba to było załatwić okrutne chwile.
Jednak cały czas jesteśmy razem, ja się boję o niego on o mnie. W tym roku dopiero zaczęliśmy coś robić w domu, ale nie planujemy wiele boimy się mieć planów na długi czas.
Długo nie mogłam płakać dopiero w tym roku mogę sobie popłakać ,i płaczę nie kryję się z tym, trochę mi pomaga, nie jestem taka spięta.
Pozdrawiam 
mama ANI

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
iwona70  
23-01-2015 12:37
[     ]
     
Ja straciłam moja córkę 3 miesiące temu
Psycholog i przyjaciele nic nie pomagają tylko słyszę będzie dobrze i chce mnie trafić
Jak może byc dobrze ja dalej czekam ze wróci
Dzwonię na jej komórkike aby usłyszeć jej głos
Ciagle pytania dlaczego i oczekiwanie na wyniki sekcji
Chodzę i sprzątam odkurzam nie mam co że sobą zrobić niestety jestem sama jest mi tym bardziej trudno nie ma się do koga odezwać 


Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
mama Zenusia  
24-01-2015 11:25
[     ]
     
Wiesz, ja myślę, że ze stratą dziecka nie da się pogodzić. Wydaje mi się, że można nauczyć się z tym żyć ale nigdy się z tym nie pogodzisz. Zawsze będą te same pytanie dlaczego. Nie wiem co mogłabym Ci powiedzieć. Sama nie mogę się pogodzić z tym, że straciłam Synka. Każdy powtarza, że ja i mój mąż jesteśmy młodzi, że możemy starać się o następne ale ja w myślach krzyczę "do cholery przecież to nie fabryka w której produkuje się dzieci, ja chce swojego Barta mojego Okruszka, którego straciłam z dnia na dzień" ale cóż trzeba jakoś się z tym uporać. Mogę Ci zagwarantować się Twoja córeczka nie chciałabym, żebyś się załamywała, byłaś dla niej wszystkim i dobrze o tym wie, że kochałaś i kochasz ją nadal a ona zawsze będzie przy Tobie. 
Nie pytam Boga dlaczego mi Cie zabrał, lecz dziękuje, że mi Cie dał...
Bartuś [* + 15.01.2015 ]

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
mama Zenusia  
20-01-2015 17:56
[     ]
     
Ja swojego synka straciłam 15.01.2015r. Wydaje mi się, że w jakimś stopniu już sobie z tym faktem poradziłam, ale pewnie tylko mi się tak wydaje. Byłam w 26tc wiadomość o tym, że serduszko naszego Maluszka nie bije była najgorszą wiadomością jaką mogliśmy usłyszeć. Moją kondycje psychiczną zawdzięczam cudownemu Mężowi. Był ze mną w każdej chwili. Kiedy dowiedziałam się że mój Synuś nie żyje, kiedy męczyłam się przy porodzie i kiedy ostatecznie musiałam się z Nim pożegnać.
Cała rodzina była z nami w tych trudnych chwilach. Jesteśmy młodym małżeństwem, Bartuś to nasze pierwsze dziecko. Niestety nie mogliśmy Go poznać przytulić zobaczyć. Mimo to jestem szczęśliwa że przez te 26 tygodni mogłam być dla Niego mamą, mogłam być dla Niego wszystkim. 
Nie pytam Boga dlaczego mi Cie zabrał, lecz dziękuje, że mi Cie dał...
Bartuś [* + 15.01.2015 ]

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
iwonawlo  
30-10-2015 11:24
[     ]
     
Na początku faktycznie pocieszenie jakiekolwiek wydaje sie po prostu nierealne ale z czasem jest lepiej, choć to zależy jak ten czas się przeżywa. Ja jestem dopiero 2 tygodnie po śmierci mojego długo wyczekiwanego Antosia i mogę powiedzieć, że cały czas "pracuje" nad tą stratą. Co mi pomaga?
Rozmowa - z mężem, z przyjaciólmi, rodziną. Czasem jest tak że ktoś tylko słucha, czasem coś próbuje poradzić, czasem mnie to wkurza, że ktoś tylko milczy czasem mnie wkurza że coś doradza ale ogólnie to naprawdę pomaga. Słyszysz swoje myśli i czasem zdajesz sobie sprawę, że to nie twoje myśli że ktoś Ci je kładzie do głowy i wiesz że to nieprawda (np że życie jest bez sensu że już nic dobrego cie nie spotka, że żyjesz po to żeby cierpieć, że to sie nigdy nie skończy...itp)Opowiadanie o dziecku, o tym co czujesz, o tym wszystkim co siedzi w tobie i czasem rozsadza ci głowę - pomaga.
Wizyty na cmentarzu - na mnie działają bardzo kojąco, czuję że mój synek jest wtedy bardzo blisko, że mnie słucha.wspominam wtedy te piękne i trudne chwile kiedy byłam u niego w szpitalu, jak mu śpiewałam, czytałam, mogłam przytulić go ręką w inkubatorze, chwile pożegnania kiedy pierwszy i ostatni raz tuliłam go w ramionach, całowałam, oblewałam łzami. Wtedy już nie płaczę, dziękuję za jego życie, za szczęście którego doświadczyłam dzięki niemu.
Pomaga też przeświadczenie, że mój syn jest świętym w niebie, że mam teraz to o czym jako chrześcijański rodzic marzyłam - mój syn jest święty! Gdvby przeżył nie wiem czy zdołałabym wychować go do świętości, a tak mam swojego osobistego świętego, właśnie nie tam żadnego aniołka bo to dla mnie takie jakieś nierzeczywiste...ale świętego opiekuna. Pomaga też myśl, że jest tam szczęśliwy, że nie cierpi, nie ma już pustego inkubatora, igieł, ciągłego hałasu maszyn, wycia alarmów, braku ciepła i czułosći, bólu i lęku. Jest już szczęśliwy tak jak tylko można być szczęśliwym, a tu na ziemi nigdy tego stanu nie osiągniemy. Że tam tuli go w ramionach Maryja, tak jak mu mówiłam gdy odchodził - tam ma drugą wspaniałą mamę i Ona czule się nim zajmie, jest w najlepszych rękach, że czeka tam na niego jego dwóch braciszków i moja ukochana babcia. Pomaga też to, że teraz mój kochany Antoś jest ciągle blisko mnie, pomaga nam, wspiera, to czuć naprawdę taką serdeczną obecność.To daje siły do życia i do tego żeby jakoś się trzymać i nie robić mu tam wstydu w niebie...
Łzy - to też bardzo pomaga i oczyszcza, nie można słuchać tych rad żeby nie płakać. Płacz pomaga i trzeba wyć, szlochać, ryczeć, krzyczeć ile tylko się chce, z kimś albo samemu, to jest potrzebne i nie można dusić tego żalu w sobie bo on i tak prędzej czy później wyjdzie.
Pomagają mi też wiersze ks. Twardowskiego, są piękne i mądre.Pomaga spisanie historii życia i śmierci swojego dziecka, zebranie pamiątek po nim jakieś jedno szczególne miejsce, zdjęcie w ramce ozdobione na honorowym miejscu w domu, to takie znaki że pamiętamy i kochamy.
Pomaga modlitwa, zwłaszcza kiedy nachodzi fala czarnej rozpaczy i buntu. Może wydać się to komuś dziwne ale już kilka razy przerobiłam to na sobie, że gdy nadchodzi ta czarna chmura to mówię: Demony buntu i rozpaczy idźcie precz w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. I uwierzcie mi że te myśli odchodzą, przychodzi takie "znieczulenie", taki delikatny pokój serca choć smutek pozostaje ale robi się "do zniesienia"
Pomagają mi też spacery w ciszy, słońce, sprzątanie lub moje hobby kiedy mogę na chwilę oderwać głowę - to też jest potrzebne żeby dać naszemu organizmowi chwilę odstresowania, no i sen, odpoczynek.
Jakiś sens nadaje też w moim przypadku fakt, że ściągam mleko dla małej Hani z pogotowia opiekuńczego, o której się "przypadkiem" dowiedziałam. Daje mi to takie maleńkie poczucie, że ze śmierci Antosia jednak rodzi się jakieś dobro. Choć jest to trudne dla mnie z jednej strony bo za każdym razem gdy sięgam po laktator myślę sobie że powinnam teraz karmić mojego synka, ale z drugiej strony mam poczucie że to co jest we mnie tak bardzo cenne nie jest bez sensu marnowane, wylewane do zlewu ale może tej małej porzuconej istotce w jakiś sposób pomóc.
Pozdrawiam wszystkie cierpiące mamy, kiedyś spotkamy się wszyscy tam gdzie już nie ma śmierci i cierpienia - to rozstanie jest tylko na chwilę. 
mama Niebieskiego Antoniego i Jana Pawła, ziemskiego Frania i świętego Antoniego Jana (ur. 29.09.2015 - 29 tc, zm.14.10.2015)

Re: Jak poradziliście sobie po stracie?
iwonawlo  
05-11-2015 11:15
[     ]
     
Piękny tekst, piosenka w wykonaniu Edyty Geppert, chyba każdy może się w niej odnaleźć...

Ty, Panie tyle czasu masz,
Mieszkanie w chmurach i błękicie,
A ja na głowie mnóstwo spraw
I na to wszystko jedno życie
A skoro wszystko lepiej wiesz,
Bo patrzysz na nas z lotu ptaka,
To powiedz czemu tak mi jest,
Że czasem tylko siąść i płakać?
Ja się nie skarżę na swój los,
Potulna jestem jak baranek
I tylko mam nadzieję, że...
Że chyba wiesz co robisz Panie

Ile mam grzechów, któż to wie?
A do liczenia nie mam głowy,
Wszystkie darujesz mi i tak,
Nie jesteś przecież drobiazgowy
Lecz czemu mnie do raju bram,
Prowadzisz drogą taką krętą?
I czemu wciąż doświadczasz tak,
Jak gdybyś chciał uczynić świętą?
Nie chcę się skarżyć na swój los,
Nie proszę więcej niż dać możesz
I ciągle mam nadzieję, że...
Że chyba wiesz co robisz Boże

To życie minie jak zły sen,
Jak tragifarsa, komediodramat,
A gdy się zbudzę westchnę, cóż
To wszystko było chyba zamiast
Lecz póki co w zamęcie trwam,
Liczę na palcach lata szare
I tylko czasem przemknie myśl,
Przecież nie jestem tu za karę
Dziś czuję się jak mrówka,
Gdy czyjś but tratuje jej mrowisko
Czemu mi dałeś wiarę w cud,
A potem odebrałeś wszystko?
Nie chcę się skarżyć na swój los,
Choć wiem jak będzie jutro rano
Tyle powiedzieć chciałam Ci
Zamiast pacierza na dobranoc 
mama Niebieskiego Antoniego i Jana Pawła, ziemskiego Frania i świętego Antoniego Jana (ur. 29.09.2015 - 29 tc, zm.14.10.2015)

::   w górę   ::
Przeskocz do :
Forum tworzone przez W-Agora