dlaczego.org.pl  
Forum dlaczego.org.pl  >> POCIESZENIE PO STRACIE
Nie jesteś zalogowany!       

"Możesz odejść, bo cię kocham" - listopadowy numer Zwierciadła
ewamonika1  
04-11-2005 16:34
[     ]
     
http://www.zwierciadlo.pl/1105/temat.asp

cały artykuł w wydaniu papierowym.

e. 
---------------
http://www.wady-dloni.org.pl/


Re: "Możesz odejść, bo cię kocham" - listopadowy numer Zwierciadła
Agnieszka  
04-11-2005 19:04
[     ]
     
Witam
Bardzo prosze o podpowiedz jak korzystac z forum.Chciałabym utrzymywac kontakt z rodzicami ,ktorzy stracili swoje skarby. 


Re: do Agnieszki
ewamonika1  
04-11-2005 19:50
[     ]
     
Agnieszka napisał(a):
> Witam

> Bardzo prosze o podpowiedz jak korzystac z forum.Chciałabym utrzymywac kontakt z rodzicami ,ktorzy stracili swoje skarby.


Agnieszko,
jeśli chcesz, możesz pisać bezpośrednio do danych osób (klikając w ich nick), możesz pisać na forum lub skorzystać ze spisu numerów gg (jest taki wątek) i wtedy napisać też bezpośrednio, z tym że na gg.

pozdrawiam, ewa 
---------------
http://www.wady-dloni.org.pl/

Ostatnio zmieniony 04-11-2005 19:52 przez ewa

Dziękuje ze jestescie
Agnieszka  
04-11-2005 22:02
[     ]
     
Dziekuje za podpowiedz i za to ze jestescie,ze mozemy sobie wzajemnie pomagac.To jest naprawde wazne.Ja zostałam praktycznie sama ze swoim bólem,od ponad 4 lat . 


Re: Dziękuje ze jestescie
zorka  
05-11-2005 19:16
[     ]
     
Agnieszko, masz gadu gadu? 


Re: Dziękuje ze jestescie do zorki
Agnieszka  
06-11-2005 00:07
[     ]
     
Witam moj gg 7877217 


Re: "Możesz odejść, bo cię kocham" - listopadowy numer Zwierciadła
betty69  
05-11-2005 20:03
[     ]
     
nasz kolega sklada zwierciadlo, moze uda sie zalatwic caly artykul w wersji elektronicznej:)

pozdrawiam serdecznie
b. 

Ostatnio zmieniony 05-11-2005 20:04 przez betty69

Re: "Możesz odejść, bo cię kocham" - listopadowy numer Zwierciadła
aniao3  
05-11-2005 20:11
[     ]
     
skorumpujcie kolege :)
a ja ide do kiosku!
pa



Re: "Możesz odejść, bo cię kocham" - listopadowy numer Zwierciadła
Ines  
09-11-2005 19:44
[     ]
     
Dziewczyny, jakoś nie mam szczęścia do tego numeru Zwierciadła :( Jak by któraś z Was była tak kochana i mogła zeskanować ten tekst i zamieścić na stronie albo podesłać mi na e-mail będę bardzo, bardzo wdzięczna.
Pozdrwiam Was bardzo serdecznie. 

Ostatnio zmieniony 18-03-2010 00:54 przez Ines

Re: artykuł - część pierwsza
ewamonika1  
12-11-2005 18:59
[     ]
     
„MOŻESZ ODEJŚĆ, BO CIĘ KOCHAM”
Tekst: Renata Arendt-Dziurdzikowska
(artykuł pochodzi ze „Zwierciadła”, nr 11/1909, listopad 2005 r.)

Śmierć to nie jest chwytliwy temat, umieranie najbliższych tym bardziej. Więzi nas lęk i przerażenie. A jednak żyją wśród nas ludzie, dla których towarzyszenie bliskim w ich odchodzeniu stało się doświadczeniem najważniejszym i najpiękniejszym. Mimo bólu.

Maja Wołosiewicz (36 lat) rok temu pożegnała ukochanego tatę. W ostatniej fazie wyniszczającej choroby nowotworowej, gdy leżał nieprzytomny, bez kontaktu, nagle na kilka sekund otworzył oczy i powiedział, jak bardzo ją kocha. Opiekowała się nim do końca, w domu, przez ostatni tydzień siedziała w jego łóżku oparta plecami o ścianę i odmawiała buddyjską modlitwę: skoncentrowana na sercu wysyłała tacie światło miłości z intencją ulżenia w cierpieniu. „Jeśli jesteś gotowy, możesz odejść, odejdź – powtarzała w myślach. – Damy sobie z mamą radę. Wszystko będzie dobrze”.
Paweł Fiuk (30 lat) 12 września ubiegłego roku trzymał w ramionach umierającą żonę Ewę; czerniak zaatakował cały organizm. Umierała w domu, Paweł był w kontakcie z lekarzami, podawał lekarstwa, mył, tulił. Już nic nie mówiła, momentami zamknięta w swoim świecie, nieobecna. Tego dnia przyjechała mama Ewy, jej brat, więc Paweł mógł wyjść do apteki. Padał ciepły jesienny deszczyk. Niebo płacze, dobrzy ludzie umierają, tak pomyślał. Wrócił, pożegnał gości i zrobił sobie kolację. Zaczął jeść, ale poczuł, że to nie czas na jedzenie; czas, by położyć się obok żony. „Przytuliłem się do niej i śpiewałem, że ją kocham. Objęła mnie za szyję. Chcesz odejść, prawda? Zapytałem. Oddychała spokojnie. Patrzyła mi w oczy. Ciągle mówiłem, jak bardzo ją kocham i wiem, jak bardzo ona kocha mnie. Z każdą sekundą oddech stawał się wolniejszy, aż ustał. A potem potężna chwila bez oddechu, ale oczy ciągle żywe, szokujący kontrakt; i ostatnie tchnienie, oczy zgasły, odeszła. Było kilka minut po osiemnastej. Łzy popłynęły ciurkiem. Zawiadomiłem rodzinę, umyłem Ewę, zadzwoniłem po lekarza”.
Bożena Cofta-Małecka (40 lat) w niedzielę wielkanocną położyła się obok umierającego męża Wojtka. Zawsze leżeli „na łyżeczkę”, on z tyłu, zagarniał ją ramionami, tym razem to ona położyła się za nim i przytuliła do jego pleców. Od półtora roku cierpiał na nowotwór mózgu. Wiedziała, że to agonia: wzrok wbity w ścianę, dusił się. „Nie bój się, jestem przy tobie” – szeptała. Przy łóżku klęczała 15-letnia córka Ula, czuwali Wojtka siostra i brat, na łóżku siedział kot Magik. „Nie myśl o nas, damy sobie radę, myśl o sobie…”. Pamięta ten moment: pociemniałe z bólu oczy w jednej chwili rozjaśniły się, stały się intensywnie błękitnie, stężona cierpieniem twarz rozluźniła się, odetchnął ostatni raz i uśmiechnął się, łagodnie, spokojnie. Magik przeciągnął się i wyszedł. Bezmiar współczucia dla męża – tak nazywa to, co wypełniało jej ciało, gdy razem z córką myły ukochanego mężczyznę i ubierały go.
Miała czas, aby pożegnać się z mężem; od wielu tygodni widziała, że umiera. „Co było do wyjaśnienia, zostało wyjaśnione, co do wybaczenia, wybaczone” – mówi z ulgą. A gdyby się nie pożegnali, gdyby do końca udawali, że nic się nie dzieje, że zaraz mąż wstanie i wszystko będzie dobrze? Bożena kręci głową: „piekło”.

Śmierć jest całkowicie bezpieczna

„Podczas pracy z umierającymi miałem wielokrotnie okazję przekonać się, że moment śmierci jest chwilą ogromnego wyciszenia i spokoju – pisze Stephen Levine w swojej znakomitej książce „Kto umiera? Sztuka świadomego życia i świadomego umierania”. „Prawdopodobnie stosunek do umierania, do porzucenia ciała zmienia się w chwilach poprzedzających śmierć. Można wysunąć przypuszczenie, że umysł i ciało stopniowo stapiają się w jedno. Jak zauważył kiedyś człowiek, który umarł i wrócił, by o tym opowiedzieć: „Śmierć jest całkiem bezpieczna”. Wydaje się, że dla wielu ludzi w tych ostatnich chwilach życia piekło ich doświadczenia przeistacza się w niebo, a opór w szczodry spokój, w płynne przekroczenie dotychczasowych granic. Umieranie przypomina rozpuszczanie. Trwałość roztapia się w płynność”.
Śmierć jest całkowicie bezpieczna. Tak jak całkowicie bezpieczne jest życie. A jednak – jak się zdaje – tylko nieliczni z nas przeczuwają, co to znaczy. „Jest w nas tyle niechęci do pełnego doświadczania siebie, tyle lęku, poczucia winy, gniewu, zagubienia, żalu. Zwątpienia, marnych wymówek i wykrętów – pisze Levine. „Boimy się tego kogoś, kim być może jesteśmy, kto – naszym zdaniem – nie zasługuje na miłość”.
Stephen Levine towarzyszył wielu chorym rozpaczliwie uczepionym gwałtownie niszczejącego ciała w szalonej nadziei, że jednak zdarzy się cud; opanowanych przez lęk, czy znajdą w końcu nieobecne w ich dotychczasowym życiu poczucie spełnienia. Spotkał również ludzi, którzy umierali, emanując tak wielką miłością i współczuciem, że ich otoczenie przepełnione było radością, która utrzymywała się wiele tygodni, a nawet miesięcy.
Erica Jong napisała wiersz o śmierci „Czy życie to nieuleczalna choroba?”. Kończy się tak: „Blade radośnie chwalił Pana/ na łożu śmierci,/ Moja babka/ żadna z niej była poetka/ uśmiechała się,/ Nigdy wcześniej/ nie widzieliśmy u niej takiego uśmiechu./ Może ciało to tylko stara suknia,/ co kiedyś była opięta,/ a teraz wisi na nas, bo rozpoczęliśmy dietę/ śmierci. Może zrzucimy ją/ lub oddamy ubogim duchem, którzy jeszcze nie poznali,/ jakim błogosławieństwem jest/ nagość?”.
„Została tylko miłość” – mówi Bożena. Gdy mąż żył, sprzeczali się, ranili, normalnie, jak to w małżeństwie. Teraz nic oprócz miłości, która wypełnia i koi. Towarzyszenie tacie w chorobie i umieraniu Maja porównuje do wspinania się na najwyższy szczyt świata: „I doszłam tam, stałam na szczycie”.
Opowiadając o kochanych, którzy odeszli, płaczą, bo smutek jest i będzie. Ale jest też doświadczenie porażającego wręcz piękna tej chwili, piękna „nagości” z wiersza Eriki Jong.

Miłość, czułość, ból i zwierzęce zmęczenie

Oczy widzą co innego niż serce. Oczy widzą, że najdroższy nam człowiek leży bezradny, zawstydzony tym, że nie panuje nad fizjologią. „Bo śmierć nie wygląda tak jak na amerykańskich filmach – mówi Maja. – Nie ma kwiatów, świec, fruwających aniołów, delikatnej muzyki w tle i uśmiechniętego, czystego umierającego”. Śmierć krwawi, dusi się, dygocze, wymiotuje, traci oddech, rzęzi, sinieje. Przez ostatni tydzień przed śmiercią taty Maja prawie nie spała. Mycie, karmienie i doglądanie chorego zajmuje całą przestrzeń życia. Doświadczyła tego, o czym mówi bliski jej buddyzm: żeby żyć tak, że już nie ma ciebie, w całości oddajesz się drugiemu człowiekowi.
„Porozumiewając się z Ewą bez słów, wiedziałem, czego chce, co jej przeszkadza, co mam robić – mówi Paweł. – Nawet gdy było źle, upierała się, żebym chociaż na dwie godziny wyszedł do pracy, odpoczął od choroby”. Gdy wychodził, zastępowała go mama Ewy. A potem wracał do żony, którą zajmował się dzień i noc. Bożena i jej córka Ula czuwały przy Wojtku, wychudzonym, z twarzą stężałą od lęku, ledwo przypominającym dawnego silnego, wysportowanego mężczyznę.
W sercu jest miłość i ból. I cisza. W ciele spokój i zwierzęce zmęczenie, na granicy otępienia. Serce czuje bliskość i czułość nie do wyrażenia, połączenie dusz, dotknięcie Boga. „Myłam tatę z miłością” – mówi Maja. „Cudownie było zajmować się żoną, dawała mi tyle miłości” – zapewnia Paweł.
Serce wie, że nic nie umiera. „Wojtek obiecał mi, że spotkamy się w następnym wcieleniu, na zawsze będziemy razem Wiedział to. Ja też wiem” – opowiada Bożena. Paweł z żoną mieli taki układ: teraz on opiekuje się nią, a po śmierci Ewa będzie czuwać nad nim. I tak jest, czuje jej obecność cały czas. Tata Mai jest jej opiekunem na nowej drodze życia.

-------
ciąg dalszy w następnym poście 
---------------
http://www.wady-dloni.org.pl/

Ostatnio zmieniony 12-11-2005 19:02 przez ewa

Re: artykuł - część druga
ewamonika1  
12-11-2005 19:01
[     ]
     
ciąg dalszy (pierwsza część w poprzednim poście)

Uczucia na wierzchu, bez masek, bez wstydu

Pozwolić odejść, nie czepiać się, nie rozpaczać: „Co ty mi robisz, jak możesz mnie zostawić?”, bo to egoizm i sprawa ból temu, kto odchodzi – mówią Maja, Paweł i Bożena.
Jest czas na walkę z chorobą. Opowiadają o niej. Wiele miesięcy starań w najwyższej gotowości. Wszystko, co konieczne: operacje, naświetlania, chemia, często specjalnie kontraktowana, grupy wsparcia, medycyna alternatywna: diety, masaże, zioła, cudowne materace, cudowne leki. Aż wreszcie przychodzi kres. „Tata miał już przerzuty wszędzie, dziesięć guzów po kilka centymetrów każdy, w wątrobie, płucach, w węzłach chłonnych, a lekarze zalecali trzecią trepanację czaszki, która przedłużyłaby mu życie o dwa tygodnie – mówi Maja. – Każda operacja trwała siedem godzin i tracił po niej pięć kilogramów. Pomyślałam, że to szaleństwo narażać tatę na takie cierpienie, że będzie lepiej, gdy te dwa tygodnie spędzi ze mną i z mamą w domu. Wtedy zrozumiałam, że lekarze nie szanują śmierci”.
„Do końca wierzyłem, że choroba się cofnie – przyznaje Paweł. – Bo tak się zdarza. Ale byłem też przygotowany na to, co ma być”. Każdego wieczoru leżeli z żoną obok siebie na plecach, trzymając się za ręce, i modlili się, to znaczy na głos opowiadali, co zdarzyło się tego dnia, co było dobrego, za co dziękują, i prosili Boga, żeby – jeśli to możliwe – przywrócił Ewie zdrowie.
Z czasem widać, że tylko cud mógłby odwrócić bieg wydarzeń. Bliski człowiek niedołężnieje z każdym dniem, wyniki potwierdzają pogorszenie. Kończy się czas walki, zaczyna czas pożegnania. Rozmowy, jakich wcześniej w rodzinie nie było. Uczucia, nawet te najintymniejsze, na wierzchu, bez masek, bez wstydu. Porządkowanie życia. Święty czas bycia ze sobą, delektowanie się chwilą.
„Nagle zapragnęliśmy pozjeżdżać na sankach, lepić razem bałwana – opowiada Bożena. – Ja lepiłam, Wojtek, już bardzo słaby, nagarniał mi śnieg. Śmialiśmy się, cieszyliśmy jak dzieci”. Albo leżeli razem i słuchali piosenek Osieckiej i karczmarskiego, rozmawiali o życiu i przemijaniu. Wojtek chciał być pochowany na cmentarzu obok swojego ojca, pod brzozą, chciał, aby jego ciało zostało skremowane. (Bożena: „Oczywiście zrobiłam to ku zgorszeniu części rodziny”). Trzy razy pytał żonę, czy wybaczy mu, gdyby nie miał już siły walczyć i chciał odejść. Odpowiedziała: „Ależ oczywiście. Podziwiam cię za to, że walczysz, ale tylko ty wiesz, jak długo dasz radę. Bez względu na to, co się stanie, będę przy tobie”. Chciał, aby ułożyła sobie życie z mężczyzną, pod warunkiem że Ula go zaakceptuje.
Ósmego maja na kilka miesięcy przed śmiercią Ewy odbył się ich z Pawłem ślub. W łódzkim mieszkaniu w bloku w obecności najbliższych, czyli tych, którzy nie zadręczają pytaniami, tylko się cieszą. „Tydzień wcześniej dowiedzieliśmy się o przerzutach do kręgosłupa i rozmawialiśmy o śmierci – przywołuje tamten czas Paweł. – Ewa powiedziała, że chce, abym miał żonę i dzieci, które będą mnie kochały. Wtedy uświadomiłem sobie, że nie będę mógł być z inną kobietą, jeśli Ewa nie będzie moją pierwszą żoną. Przeżyliśmy razem pięć lat, faktycznie była moją żoną, najwspanialszą, jaką można sobie wyobrazić. Byliśmy zaręczeni, spytałem, czy chce za mnie wyjść w tej sytuacji. Przyznała się, że marzyła o tej chwili. W jeden dzień załatwiłem formalności, kilka dni później wzięliśmy ślub”. Najlepsza decyzja, która przyniosła dzień z nieba: Ewa nie brała leków i nic nie bolało.
W lipcu wyjechali jeszcze na kilka dni na działkę, świętowali Ewy urodziny. Niezapomniany czas, tylko dla siebie, ptaki, drzewa, pachnąca ziemia, wschody i zachody słońca. Najbliżej życia, jak się tylko da.

Dorastanie w piętnaście minut

Wystarczy piętnaście minut rozmowy z lekarzem, aby wydorośleć – mówi Maja. Wbrew otoczeniu podjęła decyzję, że nie będzie trzeciej operacji, że zajmie się tatą w domu. Ukochana jedynaczka, rozpieszczona córeczka przeistoczyła się w dojrzałą kobietę. Twierdzi, że doświadczenie towarzyszenia tacie w umieraniu stało się fundamentem jej osobowości. „Wiem, że jestem silna. Zdałam najtrudniejszy egzamin z życia. Dam radę ze wszystkim” – mówi mocnym głosem. Absolwentka historii sztuki przez wiele lat prowadziła prestiżowe galerie w centrum Warszawy. Po śmierci taty rozliczyła się ze wspólniczką i odeszła. W założonej przez siebie Fundacji „U źródła” prowadzi zajęcia o umieraniu; o tym, że można się przygotować i że takie przygotowania służą życiu, bo wtedy – paradoksalnie – żyjemy mocniej i pełniej.

Marzy, aby akcja Fundacji „Umierać po ludzku” stała się tak ważna jak kilka lat temu akcja „Rodzić po ludzku”. Bo w polskich szpitalach nie umiera się po ludzku. Śmierć to ciągle wstydliwy akt fizjologiczny. Umiera się na zbiorczej sali wśród obcych ludzi odwiedzających chorego obok, wśród nerwowej bieganiny lekarzy i pielęgniarek, wyjącej aparatury, za parawanem, w samotności. Marzy o specjalnych pokojach dla tych, którzy odchodzą, o miejscach odwiedzin i spokojnych pożegnań. Bo chory potrzebuje swojej przestrzeni, ciszy i spokoju, żeby go jak najmniej absorbować. Marzy o liderach w całej Polsce, psychologach, pedagogach, którzy uczyliby, jak rozmawiać o śmierci. Fundacja dostała już na ten cel pierwsze pieniądze z Funduszu Inicjatyw Obywatelskich finansowanych przez UE.

Maja przekonała się, że jest w nas ogromna potrzeba oswajania śmierci, przekraczania lęków. (Z pilotażowej ankiety, którą przeprowadziła Fundacja, wynika, że chcemy umierać w domu). Pyta siebie, co warto robić w życiu. I odpowiedź przychodzi natychmiast: otwierać oczy na śmierć, bo to ważne, najważniejsze.

Planuję 100 lat, ale zgadzam się umrzeć jutro

Stephen Levine pisze o mężczyźnie, aktorze, który umarł przed własną śmiercią, czyli umarła stara tożsamość. Ten człowiek po wielu miesiącach ciężkiej choroby mówił tak: „Nigdy w życiu nie żyłem tak mocno. Dzisiaj, kiedy nie jestem w stanie robić tego wszystkiego, co robiłem, żeby być w życiu kimś, odkrywam, jak bardzo było to złudne. Widzę, że moja aktywność izolowała mnie od ludzi, sprawiając, że życie było niemal monotonne, pozbawione smaku. Jakie dziwne wydaje mi się życie innych ludzi! Tracą tak wiele czasu na kształtowanie osobowości. Są wręcz dumni z tego, że izolują się od innych, rywalizują z nimi i sprawiają im ból. Wygląda na to, że nikt nie delektuje się życiem. Wszyscy traktują je tak strasznie poważnie. Nigdy dotąd nie czułem miłości do tylu osób. Nawet nie chodzi o to, że kocham bliźnich, ale że czuję miłość. Istniejemy razem z miłości. Ani muzyka i taniec, ani wszystkie owacje, pochlebne recenzje i pieniądze nigdy nie dały mi tak głębokiej satysfakcji jak obecne doświadczenia”.
Gdy słyszymy podobne historie, komentuje Levine, myślimy z lękiem, że ten poziom świadomości, ta bezkresna przestrzeń umierania znajdują się poza zasięgiem naszych możliwości. A jednak z jego obserwacji wynika, że jest inaczej. Śmierć często wydobywa z nas to, co najlepsze.
Wydaje się, że także towarzyszenie w umieraniu jest szansą na ujawnienie tego, co w nas najlepsze. Po śmierci Ewy Paweł jeździł po Polsce, odwiedzał przyjaciół. W Kołobrzegu szedł sam plażą i morze, swoim szumem, przywołało go. Kupił ziemię w Ustce, gdzie wkrótce zacznie budować dom. Uczy się robić witraże i lepić z gliny. Na razie jeszcze żyje z pracy dotąd wykonywanej, z audytów energetycznych. Ale przyszłość widzi inaczej: dom będzie miał gościnne pokoje, pracownia ceramiczna i witrażowa, z ofertą zajęć dla dzieci i dorosłych.
Byłem cholerykiem, mówi. Kłócił się, dyskutował o sprawach, o których nie miał pojęcia. Ludzi doprowadzali go do szewskiej pasji. Perfekcjonista, wszystko zaplanowane: praca, kobieta, zaręczyny, ślub, dom, dzieci. Miało być po kolei. I los zagrał mu na nosie. Już nie ma żadnej pewności. Jeździ po Polsce, może przecież zginąć w wypadku w każdej chwili. Planuje 100 lat, ale żyje tak, jakby miał umrzeć jutro. Bez napięcia, z minuty na minutę. Z coraz większym skupieniem na ludziach. Z coraz większą świadomością, że nie wie. Nie wie, dlaczego musiał stracić żonę, ale nie obwinia nikogo, ani ludzi, ani Boga.
Działa, pracuje, ale nie przywiązuje się do wyniku działania. Jeśli coś nie wychodzi, widocznie nie to miejsce i nie ten czas. Jeśli tak jest zapisane, będzie miał rodzinę i dzieci, bo tego pragnęła Ewa. Przeżyli ze sobą pięć dobrych lat, czuł się kochany i otoczony opieką. Gdy zachorowała, byli razem i nie zepsuli ani jednej chwili. To już wiele, wiele szczęścia. 
---------------
http://www.wady-dloni.org.pl/

Ostatnio zmieniony 12-11-2005 19:02 przez ewa

Re: artykuł
Wera  
12-03-2010 21:31
[     ]
     
Zaglądając do starych postów, znalazłam ten.
Pozwoliłam odejść mamie bez buntu... Helence też w końcu pozwoliłam odejść. 
mama
Aniołka(25.04.2005r. 8tc)
Helenki ur-zm.25.03.2009r.36tc
Iskierki(20.02.2012r. 7tc) i ziemskiej trójeczki

Re: "Możesz odejść, bo cię kocham" - listopadowy numer Zwierciadła
EwelinaW  
17-03-2010 21:52
[     ]
     
Pozwoliłam odejść mojej córce. Uśmiechała się, przytuliła do mojego serca swoją małą główkę patrząc mi głęboko w oczy odeszła, powieki zasłoniły lśniące źrenice. W myślach miałam słowa, jak te w tytule... 
"Śmiertelnie chore dzieci wiedzą, że umrą. Jest to wiedza nieświadoma ale kieruje ich postępowaniem. Ci, którzy żegnają się z nimi, mają przytępiony słuch. Jesteśmy głusi na przekazy umierających."

Re: "Możesz odejść, bo cię kocham" - listopadowy numer Zwierciadła
jolek  
18-03-2010 06:58
[     ]
     
Dobry artykuł
Dzięki Wero .
Śmierć - to tylko jedna chwila wiecznego życia 
mama Kasieńki

::   w górę   ::
Przeskocz do :
Forum tworzone przez W-Agora