Witamy Cię na naszej stronie. Pragniemy by to miejsce stało się azylem dla osieroconych rodziców. Zależy nam aby tacy rodzice stracili owo nieznośne poczucie wyjątkowości, którego zapewne doświadczają w swoim środowisku, by mogli podzielić się swoim bólem, tęsknotą, trudem, drobnymi radościami, by mogli opowiedzieć o swoim dziecku. Pamiętaj, nie jesteś sam.

Kolejny Dzień Dziecka Utraconego. Dla niektórych będzie to następna rocznica, piąta, dziewiąta, piętnasta, a dla innych świeża (zbyt świeża) rana. Dzień Dziecka Utraconego to nie jest "Święto" jak niektórzy sugerują. To nie jest wyłączny dzień w którym wspominamy nasze dzieci. Nasze dzieci żyją w nas przez cały rok, całe lata i zawsze w każdej sekundzie życia mamy je w pamięci.

Jego pomysł narodził się z potrzeby mówienia światu o naszym bólu, a także z konieczności dokonania zmian w świecie, który ucieka od śmierci i od cierpienia, za wszelką cenę wmawiając ludziom, że "wszystko będzie dobrze, uśmiechnij się". Nie. Nie będzie dobrze. Długo nie będzie dobrze, ale w końcu, wierzcie mi, uda się zagoić tą ranę, mimo, że na zawsze pozostanie RYSA na duszy. Trzymajmy się razem. 
 
Czy naprawdę nikt nie pamięta?
 
Kiedy 34 lata temu mój synek leżał w szpitalu, chory na zapalenie płuc, nie mogłam go odwiedzać, a nawet widywać, bo wówczas tak było. 7 tygodni w szpitalu,a ja widziałam go tylko 2 razy - raz na rękach pielęgniarki, na korytarzu, przez 2 minuty. 
7 tygodni w szpitalu,a ja widziałam go tylko 2 razy - raz na rękach pielęgniarki, na korytarzu, przez 2 minuty, drugi raz pokazano mi go przez okno na I piętrze, wieczorem, więc niewiele widziałam. Moje dziecko odwiedzały jednak 2 koleżanki pielęgniarki, pracujące na innych oddziałach, ale dzięki temu mogły czasami cichaczem wejść na oddział dziecięcy i zająć się moim dzieckiem - przewinąć go, posmarować odparzoną pupę,nakarmić, wziąć na ręce. I oczywiście czegoś się dowiedzieć, bo informacja lekarska była tylko 2 razy w tygodniu. jedna z tych dziewczyn, moja kuzynka zreszta, bardzo związała się z Witusiem. 
 
Ją pierwszą poinformowano o jego śmierci. Bardzo to przeżyła, tym bardziej, ze była wtedy w ciąży. rzadko się widywałyśmy od tego czasu, a jeśli już, to o moi m dziecku raczej nie rozmawiało się, ot, tylko o życiowych sprawach. 
 
Kilka dni temu owa kuzynka wraz z rodziną odwiedziła nas, ale najpierw pojechali na cmentarz, na grób mojego taty. Synek pochowany jest zaraz obok. gdy przyjechali do domu, ona od razu mówi:" Wiesz, Iza, zapaliłam światełko na grobie twojego Witusia i tak strasznie się spłakałam, że nie mogę się uspokoić. Wciąż go widzę w tym łóżeczku, jak wywija nóżkami, patrzy na mnie, i zadziera główkę, gdy sięgam do wyłącznika, żeby zgasić światło.
 
Nigdy tego nie zapomnę". Mówi to i dalej płacze, rodzina pyta, dlaczego, ona powtarza to samo. Kobieta 60-cioletnia, po 34 latach, tak ciepło i niespodziewanie wspomina mojego syna, mówiąc mu po imieniu, tak, jakby wciąż był żywym członkiem rodziny. Nawet my nigdy go w ten sposób nie wspominaliśmy, no, może ja sama, bo przecież wszystko pamiętam.
 
Miło mi się zrobiło na sercu, tak ciepło, nieco żałośnie...Jednak można pamiętać... 
 
tekst pochodzi z forum www.dlaczego.org.pl 
taktórapamięta
10-11-2014
http://www.dlaczego.org.pl/forum/view.php?bn=nowe_strata&key=1415654947&first=30