artykuly 01Spróbujcie nas zrozumieć. Poznaj oczekiwania rodziców, którzy stracili dziecko

Strata dziecka to jeden z najdotkliwszych ciosów, jakie los może nam zadać. Jak możemy pomóc komuś, kto doświadczył czegoś tak trudnego? Do naszej redakcji przyszedł list ojca dziecka, które zmarło w 34. tygodniu ciąży. Autor dzieli się z nami kolejnymi odsłonami swojej tragedii, choć takie tematy rzadko goszczą na łamach pism dla rodziców. Widzimy jednak głęboki sens tej publikacji. Dzięki niej możemy spróbować lepiej zrozumieć rodziców, których dotknęło podobne nieszczęście. I możemy postarać się nie zostawiać ich z tym nieszczęściem samych. Strata dziecka to jeden z najdotkliwszych ciosów, jakie los może nam zadać. Jak możemy pomóc komuś, kto doświadczył czegoś tak trudnego?

Po drugiej stronie życia.

Strata dziecka to jeden z najdotkliwszych ciosów, jakie los może nam zadać. Jak możemy pomóc komuś, kto doświadczył czegoś tak trudnego?

Do naszej redakcji przyszedł list ojca dziecka, które zmarło w 34. tygodniu ciąży. Autor dzieli się z nami kolejnymi odsłonami swojej tragedii, choć takie tematy rzadko goszczą na łamach pism dla rodziców. Widzimy jednak głęboki sens tej publikacji. Dzięki niej możemy spróbować lepiej zrozumieć rodziców, których dotknęło podobne nieszczęście. I możemy postarać się nie zostawiać ich z tym nieszczęściem samych.

Dlaczego?
Mam 32 lata, w swoim życiu przeżyłem dość, aby obdarować jeszcze kilka osób. Tak mi się przynajmniej wydawało do września ubiegłego roku. To, co mnie wówczas spotkało, przekroczyło wszystkie najgorsze doświadczenia.

Czwartek, 8 września 2005
Straszny upał, Karolina wraca z wizyty od ginekologa. Jest cała w skowronkach, wszystko jest w porządku, dziecko jest ustawione główką w dół, łożysko prawidłowe. Cóż, każdemu można życzyć takiej ciąży - mały rozwija się prawidłowo. Lekarz potwierdził termin na 23 października. Będę obecny przy porodzie. To już postanowione, sam przetnę pępowinę.

Piątek, 9 września
Znowu upał. Nasz 12-letni syn Mati zaproponował imię dla brata - Dawid. Wszyscy obserwujemy, jak maluszek kopie. Jeszcze trochę musi poczekać, żeby do nas dołączyć. Ma już przygotowany pokoik.

Sobota, 10 września
Dziecko jak zawsze kopie mamę i daje jej znać o sobie. Karolina już źle znosi upał. Musimy wracać ze spaceru do domu. Jest za gorąco, żeby siedzieć na dworze.

Niestety, w domu stan Karoliny nagle się pogarsza. Żadnych skurczów, żadnych objawów zbliżającego się porodu, ale odchodzą wody płodowe. Natychmiast jedziemy do szpitala. Jesteśmy tam po 7-8 minutach.

Powoli zaczyna mnie kąsać stres. Szpital, poczekalnia, upał, a tu pracownik ochrony zatrzymuje mnie przed pokojem położnej: „Zajęte, trzeba czekać!". Czekamy. Denerwuję się i mówię podniesionym głosem, że żonie odeszły wody i nie możemy czekać.

W końcu położna otwiera drzwi, zaprasza nas do środka. I wtedy głos ochrony: „Przestaw pan auto, bo wezwiemy policję. To miejsce dla karetek". Czuję jeszcze większy stres, że zostawiam Karolinę. Chcę przy niej być. „To zajmie tylko chwilę" - myślę. Po trzech minutach biegiem wracam do pokoju. Nikogo nie ma, tylko wielka kałuża jasnej krwi na posadzce. Ochrona informuje mnie lakonicznie, że Karolinę wzięli na porodówkę.

Stres osiągnął swój szczyt. Pojawia się położna, która dodaje mi otuchy: „Łożysko się odkleiło, ale jest puls dziecka, wszystko będzie dobrze". Prowadzi mnie na porodówkę, spisuje dane. A tam, za szybą, krzątanina. Biegają lekarze, pielęgniarki, dostrzegam anestezjologa. Nie wiem, co się dzieje. Stres, stres, stres.

Dzwonię do kolegi lekarza. Uspokaja, że wszystko będzie dobrze, ale ruch za szybą coraz większy. Próbuję się czegoś dowiedzieć. Blokada informacji, nikt nic nie mówi. Na szczęście za kilka chwil pojawia się mój przyjaciel lekarz. Może on wytłumaczy mi, co się dzieje.

Jeszcze 30 minut temu myślałem, że stres osiągnął szczyt, ale to nieprawda.

Najgorsze dopiero ma nadejść.

Nagle z sali wychodzą dwie kobiety w białych fartuchach. Jedna ma w rękach małe zawiniątko. Długo dyskutują. Nie wiem o czym. Są za daleko, nie słyszę. Kurczę się w sobie, czekam na cios, zaczynam domyślać się wszystkiego. Jedna z nich odchodzi (ta z zawiniątkiem). Druga zmierza w moją stronę, mówiąc z oddali: „Akcja reanimacyjna trwała 30 minut. Przykro mi, ale nie udało się uratować dziecka".
- Jak to? - myślę sobie. - Czy to na pewno było do mnie? Czy to znaczy, że mój syn nie żyje? Dawid nie żyje?

W jednej sekundzie ogarnia mnie ciemność. Płacz, strach i wielki ból. Nic do mnie nie dociera. To jakiś zły sen. Zaraz zobaczę obok Karolinę, dotknę jej brzucha i poczuję, jak Dawid mnie kopie. Mamy przecież jeszcze dużo czasu - do 23 października. To zły sen.

Pojawia się ginekolog. Mówi coś. Już wiem, że to się dzieje naprawdę. Każde słowo przygniata mnie do ziemi jeszcze bardziej. Mogę stracić Karolinę, utraciła dużo krwi... Trzeba czekać, modlić się i mieć nadzieję... Chcę o coś spytać, ale ginekolog już odszedł. Znowu brak informacji. Zaczynamy jej szukać z przyjacielem.

On dzwoni do moich bliskich, ja nie jestem w stanie. Trzeba walczyć o życie Karoliny, resztę zostawić na później. Pielęgniarka mówi: „Trzyma ciśnienie, szanse na przeżycie wzrosły o dziesięć procent". To pierwsza dobra informacja od godziny.

Z przyjacielem postanawiamy, że nie mogę iść do Karoliny. Wystarczy, że na mnie spojrzy, a wtedy wszystko zrozumie i... może nam uciec tam, gdzie jest Dawid.

Niedziela, 11 września rano
Wciąż upał. Idę do Karoliny. Nie wiem, co mam mówić. Pustka w głowie i rozpacz w sercu. Wchodzę na oddział. Strasznie się czuję. Wchodzę do pokoju Karoliny. Patrzy na mnie i... wie już wszystko. Rozumiemy się bez słów. Rozpacz, ból. Płaczemy oboje.

Nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Chodzę z kąta w kąt i obijam się o własne myśli. To nie tak miało być. Jeszcze wczoraj kopało w brzuchu Karoliny. Teraz już Go nie ma. I jej też mogło nie być. A wydawało mi się, że już nic złego w życiu mnie nie spotka.

Niedziela wieczorem
Postanawiam, że spakuję wszystkie rzeczy maluszka. Ciuszki, zabawki, marzenia, wszystko. Nawet „Dziecko", bo tam już nie ma artykułów dla nas. Ale to takie ciężkie, pomimo że to tylko rzeczy. Nie potrafię. Płaczę. Ryczę. Wyję.

Poniedziałek, 12 września
Zaczynam walkę z wiatrakami. Z lekarzami. Blokada informacji. Nikt nie chce mi nic powiedzieć. Nagle okazuje się, że nie było pulsu dziecka (kłamali, że był, czy teraz kłamią?), podobno dziecko umarło już w brzuchu. Krótkie, lakoniczne stwierdzenia. Mam wrażenie, że cały personel szpitala byłby szczęśliwy, gdybym o nic nie pytał.

Piątek, 16 września
Pogrzeb. Deszcz. Płacze niebo. Rano dowożę ubranka dla Dawida do zakładu pogrzebowego. Cmentarz, kaplica, białe róże, biała trumna, a w niej nasz synek. Ksiądz, łzy, płacz, ból. Nie ma normalnego pogrzebu. To pokropek, ale to i tak do mnie nie dociera.

Kondukt, dziura w ziemi, a w niej złożona mała biała trumienka, na którą spada ziemia.

Co czuję? Nie wiem. Mam wrażenie, że mnie tam nie ma, uciekam w siebie, potem odchodzę z cmentarza, nie wytrzymuję, nie chcę już z nikim rozmawiać. Pochowałem swoje dziecko. Nie ma chyba nic gorszego.

9 stycznia 2006
Mijają cztery miesiące od śmierci naszego synka. Wcale nie jest lepiej. Na ścianie wisi zdjęcie z badania USG. To jedyne, co nam pozostało. A w sercu nadal pustka. Jesteśmy sami i nadal nasz ból jest wielki. Zamiast kupować wózek, wybieraliśmy dla Dawidka nagrobek.

Walczymy z lekarzami i nie przestaniemy, dopóki nie dowiemy się prawdy. Dopóki nie dowiemy się dlaczego. Mam 33 lata, siwe skronie. Bardzo długo zbierałem myśli, aby sięgnąć do najgłębszych zakątków mojego umysłu i serca, aby opisać to dla innych ojców i matek. Wbrew pozorom po ojcach to nie spływa. To na nich spoczywa odpowiedzialność powiedzenia prawdy żonie (tak jak ja musiałem to zrobić - to bardzo trudne). Stać nad grobem i patrzeć na białą trumienkę. To też strasznie, strasznie bolesne.

Wiem jedno - to był najgorszy tydzień w moim życiu. Straciłem syna i mogłem stracić żonę. Można nauczyć się z tym żyć, ale nie można zapomnieć. Bo mężczyźni też mają serce, choćby starali się to ukryć. Są sytuacje, kiedy człowiek w jednej sekundzie przewartościowuje całe swoje życie.

Maciej
 

Pomocne strony. Rodzice, którzy doświadczyli tragedii straty dziecka, mogą szukać pomocy na stronach internetowych:

www.dlaczego.org.pl

www.gazeta.pl/forum/strata dziecka, chore dziecko

www.gazeta.pl/forum/poronienie

www.poronienie.pl


Grupa rodziców, których dotknęła śmierć lub ciężka choroba dziecka, założyła w zeszłym roku organizację "Dlaczego". Są wśród nich rodzice dzieci, które odeszły przed narodzeniem i tacy, których dzieci zmarły w trakcie porodu. Są rodzice dzieci starszych, które odeszły nagle w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Razem chcą pomóc tym, których spotkała podobna tragedia. Wierzą, że choć  bycie razem nie pomaga znaleźć odpowiedzi na pytanie "dlaczego?", to daje siłę, by żyć dalej.

Aby pokazać innym, co czują, opracowali "Listę życzeń osieroconych rodziców".

1. Chciałbym, by moje dziecko nie umarło. Chciałbym je mieć z powrotem.

2. Chciałbym, byś nie bał się wymawiać imienia mojego dziecka. Ono istniało i było dla mnie bardzo ważne. Jeśli płaczę lub reaguję emocjonalnie, gdy mówisz o moim dziecku, to nie dlatego, że mnie ranisz. To śmierć mojego dziecka jest przyczyną tych łez. Rozmawiasz ze mną o moim dziecku, pozwoliłeś mi podzielić się smutkiem. Dziękuję Ci za to.

3. Chciałbym, byś nie uśmiercał ponownie mego dziecka, usuwając jego zdjęcia, rysunki, pamiątki ze swojego domu. Jeśli jesteś babcią, ciocią, dziadkiem, pamiętaj o moim dziecku, wymieniając swych wnuków, siostrzeńców, bratanków.

4. Bycie rodzicem w żałobie nie jest zaraźliwe, więc chciałbym byś mnie nie unikał. Potrzebuję Cię teraz bardziej niż kiedykolwiek. Wiem, że często o mnie myślisz i się modlisz. Wiem, że śmierć mojego dziecka boli także Ciebie - powiedz mi to przez telefon, napisz list lub uściśnij mnie.

5. Chcę wiedzieć, co u Ciebie, lecz chcę, byś mnie wysłuchał. Mogę być smutny. Mogę płakać. Pozwól mi mówić o moim dziecku; to mój ulubiony temat. Pojedźmy kiedyś na cmentarz, zapalmy lampkę, pomilczmy. Nie za często.

6. Nie oczekuj, że moja żałoba skończy się z upływem sześciu miesięcy. Będę pewnie cierpiał z powodu śmierci mojego dziecka aż do ostatniego dnia mego życia.

7. Nie mów: „Nie myśl o tym" lub „Bądź szczęśliwy”. Nie sprostam żadnemu z tych oczekiwań przez długi czas. Nie chciałbym, byś traktował mnie jak obiekt litości, chciałabym jednak, byś pozwolił mi na smutek. To na razie musi boleć.

8. Możesz spodziewać się po mnie depresji, złości, wszechogarniającego poczucia beznadziejności i smutku. Proszę więc, wybacz mi, że czasem jestem cichy i wycofany, innym zaś razem irytuję się i zachowuję ekscentrycznie.

9. Nie mów, że jestem dzielny, że Ty byś tego nie przeżył. Nie jesteś na moim miejscu. Zastanów się też, czy powiedzieć mi, że Bóg tak chciał, że śmierć mojego dziecka to błogosławieństwo.

10. Nie mów: jesteście młodzi, będziecie mieli kolejne dzieci. Być może będzie mi dane cieszyć się jeszcze nie jednym dzieckiem, najpierw jednak muszę opłakać to, które odeszło. I żadne inne dziecko mi go nie zastąpi. Najważniejsze - wspomnij czasem o moim dziecku. Nie udawaj, że nie istniało. Słowa mniej bolą niż uporczywe milczenie.

(na podstawie www.dlaczego.org.pl)

Rodziców wierzących nurtuje pytanie, czy dziecko nieochrzczone może być zbawione? Dominikanin o. Jacek Salij tak odpowiada na to pytanie:

„Bóg jest sprawiedliwy i miłosierny, i niewątpliwie nikogo nie skrzywdzi. Nie skrzywdzi też żadnego dziecka, które nie miało szczęścia zostać ochrzczone. Toteż Jemu właśnie, sprawiedliwemu i miłosiernemu Bogu, polecamy te wszystkie nasze dzieci, które - z naszej winy czy bez niej - umarły nieochrzczone".

Warto przeczytać:

Helen Alexander. Doświadczenie żałoby. wyd. W Drodze. Książka adresowana do ludzi pogrążonych w żałobie i do wszystkich, którzy chcieliby nauczyć się im współczuć i lepiej ich rozumieć.

Manu Keirse. Smutek, strata, żałoba. wyd. Polwen. Nikt z nas nie jest przygotowany na śmierć bliskiej osoby. Wskazówki dla tych, którzy chcą wesprzeć bliskich w żałobie, i dla tych, którzy sami doświadczyli utraty, spisane przez doświadczonego belgijskiego psychologa.

Martin Herbert. Żałoba w rodzinie. wyd. GWP. Krótki poradnik dla tych, których dotknęła śmierć kogoś  bliskiego. Duży rozdział poświęcony dzieciom w żałobie.

Linde von Keiserling. I nagle zrobiło się cicho. wyd. Jedność. Opowiadania zebrane w książce mówią o pożegnaniach - pocieszają, nie zmuszając do zapominania o smutku. Zostały napisane przez terapeutkę i matkę siedmiorga dzieci.

  Spróbujcie nas zrozumieć. Poznaj oczekiwania rodziców, którzy stracili dziecko. Artykuł ukazał się w "Dziecku" nr. 3/2006. Przygotowały Justyna Dąbrowska, Olga Niecikowska.